Patryk Haziak vel Atra de Vil
Znaleźć siebie

młody człowiek w czerwonej sukni, kapeluszu i mocnym makijażu - grafika rozmowy
Patryk Haziak vel Atra de Vil, fot. Grzegorz Dembiński
Patryk Haziak vel Atra de Vil
Znaleźć siebie

,

W dragu jesteś Atrą de Vil (Atrą od atrakcyjności) i to się rozumie samo przez się, kiedy się na ciebie patrzy. Ale jako DJ występujesz pod pseudonimem Nieatrakcyjność, dlaczego?

Przez moje poczucie nieatrakcyjności, ale właśnie nie fizyczne, tylko wewnętrzne. Wydawało mi się kiedyś, że mam zupełnie nieatrakcyjny charakter, że coś jest ze mną nie tak. Dzisiaj już to przepracowałem i coś, co uważałem za wady, udało mi się przekuć w zalety, więc chyba niedługo pożegnam się z Nieatrakcyjnością, którą zastąpi DJ Hazziak - tak, z podwójnym zet, żeby się lekko odróżnić od nazwiska. 

Zatrzymajmy się jeszcze przy tym poczuciu nieatrakcyjności.

Pochodzę z małej wioski o wdzięcznej nazwie Słupy Duże w województwie kujawsko-pomorskim, gdzie, jak się domyślasz, odstawałem zawsze od reszty. Można powiedzieć, że zawsze byłem Inny. Nie grałem w piłkę z kolegami, tylko na gitarze akustycznej, trzymałem się z dziewczynami i miałem raczej artystyczną duszę, realizując się na wszystkich szkolnych akademiach, gdzie śpiewałem pieśni patriotyczne i kolędy. A na co dzień byłem nieustannie gnębiony, wyzywany od obojnaków i babochłopów.

Kiedy to się działo?

Urodziłem się w 1999 roku, więc już w dwudziestym pierwszym wieku. Wychowałem się w wielopokoleniowym domu - ja z rodzicami i siostrą na parterze, a dziadkowie z wujkiem na piętrze. Dziadkowie zajmowali się rolnictwem, a rodzice pracowali już poza: mama w hurtowni spożywczej, a tato jako kierowca ciężarówek. Myślę, że gdyby nie homofobia, moje dzieciństwo byłoby sielskie, bo wieś i okolice to przecież jeden wielki plac zabaw.

Rodzice wiedzieli o twoich zmaganiach?

Wiedzieli, bo zawsze, kiedy mnie coś trapiło, rozmawiałem z mamą. Poza tym mama zwykle wyczuwała, że coś jest nie tak, i pytała, czy wszystko w porządku. Trochę jej mówiłem, ale nie za dużo, bo uważałem, że sam sobie powinienem z tym poradzić, że dam radę.

Dawałeś?

Było ciężko, na pewno mnie to zahartowało. Dzisiaj, kiedy słyszę jakiś homofobiczny komentarz, to go ignoruję.

W Słupach Dużych była szkoła?

Nie, szkoła była w Bądkowie, w gminie, dwa kilometry od mojej wsi. A potem liceum w Inowrocławiu, gdzie było już znacznie lepiej i, co najważniejsze, poznałem inne queerowe osoby, bo do tej pory uważałem się za jedynego geja we wsi. Inowrocław to był czas pierwszych związków, pierwszych miłości i pierwszych rozczarowań. Homofobiczne komentarze ze strony chłopaków oczywiście się zdarzały, ale już nie tak często jak na wsi.

Miałeś kompleksy, że jesteś ze wsi?

Nigdy, pewnie dlatego, że bardzo szybko łapię dobry kontakt z ludźmi i szybko się aklimatyzuję. Poza tym dlaczego miałbym się wstydzić wiejskiego pochodzenia?

Twoje liceum to druga dekada naszego wieku, więc działają już rozmaite portale gejowskie. Korzystałeś z nich?

Wtedy to był chyba głównie portal Fellow.pl, ale poznawałem też chłopaków przez pocztę pantoflową, która dobrze działała. Jej częścią były moje dwie kumpele, lesbijki. Dawaliśmy sobie radę. A kiedy doszły do tego media społecznościowe, sytuacja zmieniła się zdecydowanie, szczególnie dla osoby, która nie mieszka w dużym mieście. Trudno kogoś poznać, kiedy najbliższy gej na Grindrze jest dwadzieścia kilometrów od ciebie.

Gdzie mieszkałeś w Inowrocławiu?

W internacie, bo zawsze chciałem być jak najszybciej samodzielny. Mieszkało tam też kilka innych queerowych osób, ale ja w pokoju z dwoma heterykami - jeden był totalnym mózgiem i prawdziwym metalowcem z długimi włosami, a drugi szachistą w okularkach, który interesował się wojskowością. I w tym wszystkim ja, gej słuchający Ariany Grande. Dogadywaliśmy się jednak wspaniale, nasz pokój był centrum życia towarzyskiego internatu. Naprawdę dużo się u nas działo.

Współlokatorzy wiedzieli, że jesteś queerowy?

Pewnie się domyślali, chociaż muszę powiedzieć, że w liceum, kiedy ktoś mnie pytał wprost, czy jestem gejem, mówiłem, że tak. Nie chciałem dłużej żyć w sposób, w jaki żyłem na wsi. Nie chciałem się ukrywać, kłamać, maskować. Chciałem być już sobą.

Dość wcześnie to sobie postanowiłeś, brawo.

Myślę, że miało na to duży wpływ wychowanie, to, co mówili mi i tato, i mama - szczególnie mama, która powtarzała, że warto innym pomagać, bo wtedy inni pomogą mnie, że to do człowieka wraca. Każda osoba, która poznaje moją mamę, mówi, że nigdy nie poznała tak pozytywnej, uśmiechniętej osoby.

Kiedy mama się dowiedziała, że ma queerowego syna?

Miałem w gimnazjum dziewczynę, bo myślałem jeszcze wtedy, że jestem biseksualny. Kiedy się rozstaliśmy, mama zapytała, co się stało. Powiedziałem, że nie chcę o tym rozmawiać, zamknąłem się w pokoju i zacząłem płakać. Mama przyszła i spytała, co się dzieje. Wtedy jej powiedziałem, że jestem chyba bi.

Jaka była reakcja?

Usłyszałem, żebym sobie dał spokojnie czas, przemyślał wszystko, że może chciałbym porozmawiać z psychologiem, bo wiadomo, że w okresie dojrzewania wszystko buzuje. Zapytała też, czy ma powiedzieć tacie. Tato dowiedział się na drugi dzień i zareagował, co ciekawe, lepiej niż mama. Przyszedł do mnie i powiedział, że zawsze będę jego synem i zawsze będzie mnie kochał.

Rodzice długo się oswajali z tematem?

Kilka miesięcy, może rok. Nasza relacja wtedy ewidentnie przygasła, potrzebowali czasu, żeby sobie wszystko ułożyć. Dzisiaj są najbardziej wspierającymi rodzicami na świecie. Oboje byli w zeszłym roku na sylwestrze w Lokum, a w tym roku mama była po raz pierwszy na Poznań Pride i na Marszu Równości!

I po raz pierwszy widziała cię w dragu?

Nie, już raz mnie widziała i stwierdziła: No ładnie wyglądasz, ale buty to byś mogła wyczyścić! Dzisiaj o tym, że jestem queerowy, wie już cała rodzina. Kiedy powiedziałem siostrze, że jestem gejem, a bardzo się bałem jej reakcji, odpowiedziała: No i? Nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Z kolei ciocia, jedna z sióstr mamy, była na mnie trochę zła, ale dlatego, że jej wcześniej nie powiedziałem i dowiedziała się od babci. A babcia, kiedy ogląda telewizję, krzyczy, żeby już tym osobom LGBT+ dać spokój! Tak że, jak widzisz, mamy w rodzinie wesoło.

Czyli wyjście z szafy było szybkie i zupełne?

Tak, kiedy przeprowadziłem się do Poznania, napisałem jeszcze post na Facebooku, żeby już ostatecznie rozwiać ewentualne wątpliwości i niedopowiedzenia. Reakcje były bardzo pozytywne. Nawet wujek, który rzucał homofobicznymi żartami, napisał, że jest ze mnie dumny. Mama się śmieje, że może nie mam szczęścia w miłości, ale mam go dużo w rodzinie.

Nie masz szczęścia w miłości?

Nie mam i myślę, że to jest związane z tym, od czego zaczęliśmy rozmowę, czyli z tym, co w głowie, co sam o sobie myślę. Na pewno nie bez znaczenia były te wszystkie sytuacje z podstawówki, kiedy zamykano mnie w toalecie i walono pięściami w drzwi, wyzywając od obojnaków. To i podobne historie gdzieś się we mnie odkładały, miałem stany depresyjne. Może to wszystko wpływało na to, że wiązałem się z kimś, z kim nie powinienem. Teraz jestem singlem, bo postanowiłem skupić się na kilku celach, które sobie postawiłem. Celach związanych z dragiem i muzyką.

I tak doszliśmy do Poznania.

Gdzie przyjechałem w 2018 roku, żeby studiować na UAM - uwaga! - chemię sądową. Spędziłem na niej męczące trzy semestry i zrezygnowałem, bo to jednak nie były studia dla mnie. Miasto za to było dla mnie, choć go wcześniej dobrze nie znałem. Byłem w Poznaniu tylko raz na wycieczce szkolnej. Pani od hiszpańskiego zabrała nas do Palmiarni, do kina Muza na piękny film "Mama" z Penélope Cruz i do meksykańskiej restauracji Czerwone Sombrero. Bardzo mi się wtedy w Poznaniu spodobało, chociaż prawdę mówiąc, był on planem B, bo myślałem najpierw o Wrocławiu, ale tam się nie dostałem. Koniec końców skończyłem marketing i zarządzanie w Wyższej Szkole Bankowej [obecnie Uniwersytet WSB Merito], bo chciałem mieć jednak dowód ukończenia wyższych studiów na wszelki wypadek. To był znów plan B, bo mama zawsze mi powtarzała, że trzeba mieć papier. Sama nie skończyła studiów, bo ja się pojawiłem wcześnie na świecie, więc chciała, żebym ja je skończył. I tak zrobiłem. Teraz z siostrą namawiamy mamę, żeby sama poszła na studia.

Jak wyglądało twoje wejście w queerowy Poznań?

Ruszyłem na parkiet do HaH-u, pierwszego queerowego klubu, w jakim byłem, i bawiłem się tam nawet cztery razy w tygodniu, działo się! A potem na Półwiejskiej otworzyło się Lokum, gdzie poszliśmy ze znajomymi. Bardzo nam się podobało, więc bywałem tam coraz częściej, poznawałem kolejne osoby, aż w końcu zacząłem tam pracować. W sumie trochę przypadkiem, bo miałem już całkiem niezłą pracę w salonie Adidasa w Posnanii. Ale kiedy otwierało się Duże Lokum, wsparłem spontanicznie ekipę i tak się zaczęło - najpierw za barem, a potem jako DJ. Przez pewien czas łączyłem jedną i drugą pracę, wyrabiając nieraz dwieście pięćdziesiąt godzin miesięcznie. Rodzicom początkowo się to nie podobało, bo chyba się bali, że praca odciągnie mnie od studiów, ale ja zawsze chciałem być niezależny. Kiedy zobaczyli, że to połączenie mi się jednak udaje, uspokoili się.

To w Dużym Lokum przyszła na świat i Atra, i Nieatrakcyjność?

Tak, tam zacząłem poznawać kolejne drag queens i w ogóle rozumieć, o co chodzi w dragu. Pierwszą dragsą, jaką widziałem na żywo, chyba jeszcze w HaH-u, była Lelita Petit, a potem już w Lokum poznawałem kolejne, między innymi Ann Fetamine i Bom Belle, które prowadziły bingo. To one mnie po raz pierwszy włożyły w drag i kiedy wyszedłem na scenę, już jako Atra de Vil, zrobiłem furorę. Bardzo mi się to spodobało, wiedziałem, że chcę to robić. I ze względu na bycie na scenie, a zawsze chciałem być gwiazdą, i ze względu na to, że drag queens mogą więcej. Atra to Haziak na sterydach.

Kariera pięknie się rozwija?

Jak najbardziej, podczas tegorocznego Poznań Pride miałem w końcu specjalnie na tę okazję przygotowany show ze scenografią i tancerzami. Drag to jest w ogóle bardzo drogie hobby, bo kosmetyki, kostiumy, buty, peruki dużo kosztują.

Kupujesz wszystko czy coś sam robisz?

Początkowo wiele moich kreacji powstawało z ciuchów z lumpeksów. Składałem całość z gotowych elementów i dawałem im drugie życie. Dzisiaj coraz częściej ciuchy zamawiam, także u projektantów. Moja kreacja na tegoroczny Poznań Pride została stworzona w Patryniu Atelier. Buty, wiadomo, również trzeba zamawiać, bo trudno kupić w sklepie szpilki w rozmiarze czterdzieści dwa. Podobnie jest z perukami, które potem trzeba jeszcze wystylizować, czego ja nie potrafię, więc proszę o pomoc Bom Belle. Makijaż to już kwestia wprawy, dzisiaj robię go sam.

Co najbardziej lubisz w dragu?

Ludzi. Lubię interakcje z ludźmi, lubię pogadać i pożartować, lubię poznawać nowe osoby, nigdy nie odmawiam zdjęcia, nie robię fochów, bo mama wychowała mnie na porządną drag queen. Fajnie, że mogę łączyć drag z muzyką, i jestem bardzo podekscytowany tym, co będzie dalej, ciesząc się, że w Poznaniu w końcu znalazłem siebie.