Jak wspominasz czas "dobrej zmiany"?
Ciężko, ale też ciekawie, bo to okres mojego wchodzenia w dorosłość, który był, mam wrażenie, nieustannym uczestniczeniem w przepychance politycznej. Wtedy przeprowadziłam się z Torunia do Poznania, poszłam na studia - na historię sztuki - i zaczęłam żyć na własnych zasadach, co jest ważne, bo pochodzę z bardzo konserwatywnej rodziny. W Poznaniu poczułam się w końcu wyzwolona, poznałam fajnych ludzi, włączyłam się ze znajomymi w scenę dragową i zaczęłam robić to, co chcę.
Czyli było słodko-gorzko?
Tak, bo jednocześnie musiałam ciągle w jakiejś sprawie protestować, walczyć o nasze prawa - jak nie kobiet, to osób LGBT+.
Dlaczego wybrałaś na studia akurat Poznań? W Toruniu też mogłaś studiować historię sztuki.
W Toruniu jest chyba większy nacisk na sztukę dawną, na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika dobra jest też archeologia. Mnie interesowała sztuka współczesna, szczególnie w Europie Środkowo-Wschodniej, dlatego Poznań był najlepszy. Poza tym tu już studiowała moja siostra, więc miałam zbadany teren, a Poznań wydawał mi się po prostu supermiastem. Przeniosłam się tu w 2016 roku.
Na poznańskiej historii sztuki jest ostry podział na obóz postępowy i ultrakonserwatywny. Odczuwałaś to?
Pod koniec już tak i był to jeden z powodów, dla których zrezygnowałam ze studiów magisterskich, wzięłam swój licencjat i poszłam na studia kuratorskie na UAP, które zresztą skończyłam z wyróżnieniem. Na Uniwersytecie Artystycznym już bardzo intensywnie zajęłam się sztuką queerową, z niej u Marty Smolińskiej robiłam magisterkę, którą zaczęłam jeszcze w Instytucie Historii Sztuki UAM u Pawła Leszkowicza. Pisałam o warszawskim festiwalu Pomada, czując jednocześnie, że potrzebuję już być z artystami, że chcę pracować, chcę realizować się kuratorsko.
Dlaczego zajęłaś się queerową sztuką?
Początkowo pociągała mnie również sztuka średniowieczna, ale ostatecznie wygrała współczesna właśnie w jej feministycznych i queerowych aspektach. Na historii sztuki jest tak, że piszesz dwie prace licencjackie, a potem musisz zdecydować, której bronisz. Jedną napisałam o negatywnym wizerunku Żyda w polskiej sztuce gotyckiej, a drugą o niewidzialnej pracy kobiet w dziełach artystek z Bośni i Hercegowiny. Do obrony wybrałam, jak się domyślasz, tę drugą, napisaną pod okiem Magdaleny Radomskiej. I tak już poszłam w stronę queeru. Jeszcze zanim zaczęłam studia na UAP, zdążyłam otworzyć na zaproszenie Gosi Mycek swoją pierwszą queerową wystawę, towarzyszącą benefisowi na rzecz tranzycji znajomej osoby. Wystawa nosiła tytuł Przeciw rodzinie i była o tym, że my, osoby queerowe, chcemy, możemy i często musimy budować nowe rodziny z wyboru. To był czas, kiedy queer eksplodował w moim życiu.
Czym jest dla ciebie sztuka queerowa?
Z definicją, jak wiesz, jest problem. Należałoby raczej mówić o definicjach. Ja trzymam się tej stworzonej przez Eve Kosofsky Sedgwick, która w swojej nieprzetłumaczonej niestety na polski książce "Epistemology of the Closet" napisała, że queer to jest każde przekroczenie heteronormy. I tak chcę o queerze myśleć, że to jest przekroczenie, które wcale nie musi być afirmatywne, bo queer nie zawsze jest fajny i kolorowy, o czym chyba zapominamy.
I tak zawędrowaliśmy do Galerii Miejskiej Arsenał, gdzie w czerwcu, Miesiącu Dumy, otworzyła się wystawa "Strefy LGBT+. Sztuka queerowa w czasach dobrej zmiany", której jesteś współkuratorką.
Zrobiliśmy ją z Tomkiem Pawłowskim-Jarmołajewem, z którym znaliśmy się wcześniej, ale nie pracowaliśmy wspólnie. Kiedy już zaczęliśmy, wydało nam się oczywiste, że chcemy stworzyć queerową wystawę. Myśleliśmy oczywiście o wielkiej przekrojowej wystawie, ale potem musieliśmy to marzenie sprowadzić na ziemię i zrobić coś na miarę przestrzeni, którą mamy w Arsenale.
Największą queerową wystawą w Polsce chyba niezmiennie pozostaje "Ars Homo Erotica" z 2010 roku w Muzeum Narodowym w Warszawie, której kuratorem, za czasów krótkiej dyrekcji Piotra Piotrowskiego, był Paweł Leszkowicz. Obaj byli naukowcami w Instytucie Historii Sztuki UAM.
Ta wystawa niezmiennie pozostaje punktem odniesienia. Wystawy queerowe w Polsce dzieli się na przed "Ars Homo Erotica" i po. Niestety byłam za mała, żeby na nią iść.
Ja na niej byłem, robiłem też z Pawłem z tej okazji wywiad. Tamta wystawa, bardzo w gruncie rzeczy gejowska, była oczywiście znakiem swoich czasów. Dzisiaj mamy wystawy queerowe - to jedna zmiana, która zaszła od tamtego czasu. Druga jest taka, że dzisiaj mieszka w Polsce sporo queerowych osób artystycznych z Białorusi i Ukrainy, co znów zmienia perspektywę.
To jest dla mnie bardzo ciekawy wątek i zwróciliśmy na niego z Tomkiem uwagę, przygotowując wystawę. Nie bez powodu mamy na niej oprowadzanie po ukraińsku i białorusku. I tak, masz rację, zetknięcie się z artystami ze Wschodu zmienia perspektywę, bo nawet za czasów "dobrej zmiany" osoby LGBT+ w Polsce miały się o wiele lepiej niż queery w Białorusi. Warto jeszcze dodać, że białoruska sztuka w Polsce rozwija się znakomicie również poza queerowym kontekstem.
Wyniosłaś coś dla siebie z pracy nad tą wystawą?
Na pewno większą wiedzę o performansie queerowym, głównie za sprawą Andrzeja Pakuły, który kuratoruje nasz performatywny program w Pawilonie. A wiesz, co mnie zaskoczyło? Nikt przeciw tej wystawie nie protestował.
To samo mówił mi Mikita Iłyńczyk po premierze jego "Pigmaliona" w Teatrze Polskim. Powiedziałem mu wtedy to, co powiem teraz tobie: Poznań jest już dawno stracony dla obrażonych uczuć religijnych. Kiedy Polska brunatnieje, Poznań zdaje się iść w zupełnie przeciwną stronę.
Widzisz, a ja byłam przyzwyczajona do klimatów toruńskich, gdzie oprotestowuje się wszystko: od koncertów Behemota do wystawy Mariny Abramović.
Identyfikujesz się z którąś z liter naszego tęczowego akronimu?
Najbardziej z literą L, choć wchodziłam też zawsze w relacje z mężczyznami. Z tymi literami generalnie jest problem, bo one nieraz bardziej ograniczają, niż określają. Gdybym sama miała się zdefiniować, powiedziałbym, że jestem biseksualna i homoerotyczna, bo nigdy nie potrafiłam wejść z romantyczny związek z mężczyzną, jakoś nie mam do nich serca. Z moją dziewczyną, z którą się niedawno zaręczyłyśmy, funkcjonujemy jako lesbijki - znajomi zawsze mówią, że idą do lesbijek albo "na liban".
Tak też było w Toruniu?
Jak już wspomniałam, jestem z bardzo konserwatywnej, religijnej, prawicowej rodziny, w której nie tylko ja, ale również moja siostra jest lesbijką. Mamy więc, co nie będzie zaskoczeniem, niełatwe relacje z rodzicami. Nie mogę z moją dziewczyną przyjechać do domu rodzinnego, a skoro nie, to tam nie jeżdżę. Nie mówiąc już o tym, że moja dziewczyna jest trans, więc dla moich rodziców to jest za dużo. O ile siostra mogła od czasu do czasu zapraszać swoją dziewczynę - jako koleżankę - na rodzinne imprezy, o tyle ja mojej nie mogę, bo jest dla rodziców wizualnie zbyt queerowa.
Kiedy zaczęło się twoje queerowe życie?
W czasach licealnych, kiedy funkcjonowałam jako osoba biseksualna. Miałam fajne towarzystwo, ale mimo to czułam bifobię, zakładającą oczywiście, że niby spoko, ale lepiej, żebyś się zdecydowała. Ciekawe, że kiedy facet mówi, że jest bi, wszyscy zakładają, że jest gejem, a kiedy kobieta mówi, że jest bi, to na pewno jest hetero. Moja teoria jest taka, że ludzie nie potrafią dopuścić do siebie myśli, że fajnie jest być z dziewczyną. Dominuje przekonanie, że zawsze to mężczyzna musi być w centrum zainteresowania.
Były w twoich czasach jakieś queerowe kluby w Toruniu?
Jeden, nie było też bardzo długo marszu równości. Toruń zaczął się pod tym względem zmieniać, kiedy już się wyprowadziłam. Wiem, że dzisiaj są tam miejsca queerowe, jak Równik, i sporo miejsc queer-friendly. Czasami bywam w Toruniu, wzięłam też z moją dziewczyną udział w tamtejszym marszu równości. Fajnie było, choć nie jest to oczywiście skala poznańska.
Spotkałaś na toruńskim marszu jakieś znajome osoby z dawnych lat?
Nie, ale miałam w liceum w klasie lesbijkę, z którą wszyscy się kumplowali, ja również. I wszystko niby było super, ale kiedy zbliżała się studniówka, chłopacy dziewczyn z klasy powiedzieli, że oni z lesbijką przy jednym stole siedzieć nie zamierzają. Wybuchła wielka afera. Nazwano rzecz po imieniu - dyskryminacją. Pamiętam, że szczególnie mocno zareagowała moja polonistka, co było super. Szkoła, do której chodziłam, III LO, była zresztą już wtedy w czołówce tych przyjaznych osobom LGBT+. Muszę powiedzieć, że całkiem miło mi się mieszkało w Toruniu, który w pewnym momencie stał się po prostu dla mnie za mały. Bardzo ceniłam tamtejsze Centrum Sztuki Współczesnej, w Poznaniu takiego nadal nie mamy. Pierwsza duża queerowa wystawa, na której byłam, to wystawa Karola Radziszewskiego właśnie w toruńskim CSW. Może wrócę do Torunia na emeryturę.
Coming out zrobiłaś przed wyjazdem do Poznania?
Tak, choć myślę, że rodzice początkowo uważali, że robię im tym tylko na złość, bo lubiliśmy się zawsze w moim domu droczyć. Poza tym, skoro spotykałam się i z chłopakami, i z dziewczynami, liczyli pewnie, że się skończy jednak na chłopakach. No, niestety, zawiodłam ich, co, jak już mówiłam, ochłodziło nasze relacje. Co roku mamy ten sam rytuał: mama mnie pyta, czy przyjeżdżam na święta, ja pytam, czy mogę z Idą, mama mówi, że nie, więc nie przyjeżdżam. Bardzo jest to dla mnie ważne, żeby jednak postawić granicę - skoro mnie nie akceptujesz, nie będziemy zasiadać razem do stołu. Przecież byłaby to jakaś straszna hipokryzja. Po co udawać?
Do Poznania przeprowadziłaś się, kiedy zaczęła się jego queerowa metamorfoza. Czułaś się częścią tej zmiany?
Jeszcze zanim się tu przeniosłam, wiedziałam, że Poznań staje się coraz bardziej queerowy. Mówiła mi o tym wspomniana koleżanka lesbijka. Z kolei przez siostrę od razu wpadłam do queerowej bańki i zaczęły się nasze przygody z dragiem, nasze szalone performanse. Bardzo to lubiłam, ale jednocześnie nie miałam szczególnie mocnego scenicznego przebicia, co znów pewnie tłumaczy, dlaczego zajmuję się teorią i historią sztuki, a nie jej tworzeniem. Chyba zawsze wolałam funkcjonować wobec czyichś prac.
Bardzo długo bary były głównie gejowskie, lesbijskie upadały szybciej, niż się otwierały. Dzisiaj większość tęczowych miejscówek jest dla wszystkich. Bywasz w nich?
O lesbijskich barach to słyszałam tylko legendy, a w tych queerowych, jasne, bywam, ale nie jestem typem klubowym i nie bardzo lubię kulturę alkoholu. Wolę raczej klimat wystaw, performansów, wydarzeń artystycznych i domówek. Na takiej właśnie imprezie poznałam Idę, moją dziewczynę. Najpierw obserwowałyśmy się na Instagramie, robiłyśmy podchody, lajkowałyśmy wzajemnie posty, a potem jak na jednej z imprez się do siebie przykleiłyśmy, tak już zostałyśmy. Jesteśmy razem trzy lata. Co ciekawe, Ida jest osobą binarną, co w moim najbliższym otoczeniu związanym z dragowym House of Orzeczenie jest naprawdę rzadkością.
Mieszkacie razem?
Tak, najpierw mieszkałyśmy w dragowej komunie, dzisiaj mieszkamy już same, oczywiście na Jeżycach. Ida jest filolożką angielską. Specjalizuje się w lingwistyce komputerowej i orientuje się dobrze w świecie różnych feministycznych cyberzajawek, co jest dzisiaj modne w sztuce. Już dwa razy ją wkręciłam we wspólne przygotowanie wystaw. Lubimy robić rzeczy razem, jesteśmy szczęśliwe. Jest nam w Poznaniu naprawdę dobrze.