Grzegorz Gardyjas
Zadowolony gej

Mężczyzna w czapce z daszkiem i okularach na tle hali sportowej - grafika rozmowy
Grzegorz Gardyjas, fot. Grzegorz Dembiński
Grzegorz Gardyjas
Zadowolony gej

Skąd twoja fascynacja tenisem?

Fascynowałem się nim całe życie, przed telewizorem. Będąc już po trzydziestce i oglądając bodaj US Open, pomyślałem sobie, dlaczego by nie spróbować samemu, a że trafiła mi się na Grouponie okazja na wykupienie niedrogo pięciu treningów, skorzystałem. I tak się zaczęło, zakochałem się w tenisie ziemnym z wzajemnością.

Od tego czasu trenujesz?

Powiedziałbym, że gram dla przyjemności. Tenis to moja ulubiona rekreacja, na turniejach, na które jeżdżę, nawet dość intensywna - to może być nawet kilka rozgrywek dziennie. Jeśli oczywiście wygrywasz i wspinasz się po turniejowej drabince.

Skąd się wzięły te turnieje?

Zawsze miałem żyłkę organizatora, więc po jednym czy drugim turnieju stwierdziłem, że też je mogę organizować, tylko może trochę lepiej. Chciałem to sprawdzić. Zaczęło się pięć lat temu z chłopakami z Warszawy i Katowic od Gaybledonu. To były turnieje organizowane sporadycznie w Katowicach i Warszawie i regularniej, raz w roku, w Poznaniu. Po jakimś czasie postanowiliśmy przekształcić je w porządne rozgrywki i tak powstał Gaybledon Championship Tour, podczas którego gramy turnieje singlowe i deblowe w pięciu miastach. Do tego zaczęliśmy wkrótce organizować w Poznaniu międzynarodowy turniej GLTA Summer Vibes, a od przyszłego roku będziemy też mieli po raz pierwszy w Polsce GLTA Winter Vibes we Wrocławiu.

Co to jest GLTA?

Gay and Lesbian Tennis Alliance, globalna organizacja, w której zarządzie mam przyjemność zasiadać od tego roku. Jestem w nim nie tylko jedynym Polakiem, ale i jedynym Europejczykiem.

Kto wymyślił tę genialną nazwę - Gaybledon?

Ta rzeczywiście chwytliwa nazwa narodziła się jakieś pięć lat temu, tuż przed pandemią, z rozmów z kilkoma zaangażowanymi osobami i wcale nie była tak entuzjastycznie przyjęta przez wszystkich. Część osób uważała, że jest zbyt ostentacyjna, co pociągnie za sobą na przykład problemy ze sponsorami albo wynajęciem przestrzeni na turnieje. Ja jej broniłem i dzisiaj widać, że słusznie. Gaybledon organizujemy przede wszystkim dla polskich zawodników. Wypełnia nam kalendarz w okresie jesienno-zimowym, kiedy liczba turniejów jest znacząco mniejsza.

Gaybledon sugeruje, że to zawody tylko dla gejów.

Od początku chcieliśmy stworzyć bezpieczną przestrzeń nie tylko dla trenujących tenis ziemny gejów, ale także lesbijek, bo i one doświadczyły rozmaitej dyskryminacji na obiektach sportowych. Nie wszyscy mieszkają w przyjaznym Poznaniu i pewnie nie wszyscy mają tyle szczęścia co ja, bo mnie żadna nieprzyjemność z powodu tego, że jestem gejem, w naszym mieście nie spotkała. A poza tym mam wywalone na to, czy ktoś na mnie będzie krzywo patrzył. Doświadczenie wielu osób jest jednak inne.

A dzisiaj jak jest z Gaybledonem?

Dominują geje, ale na nikogo się nie zamykamy. Poza tym nie sprawdzamy przecież orientacji. Jeśli ktoś chce wziąć udział w naszych rozgrywkach, zapraszamy. Zresztą to się już dzieje. Dołączyły do nas kobiety, na które bardzo świadomie się otworzyliśmy podczas starań o organizację turniejów GLTA. Z kobietami mieliśmy początkowo taki problem, że często było ich po prostu za mało, żeby stworzyć całą drabinkę rozgrywek na wszystkich poziomach. Organizowaliśmy więc turnieje mieszane, all gender. Z czasem sytuacja zaczęła się zmieniać, kobiet zaczęło przybywać, a ich obecność uświadomiła mi rzeczy, z których sobie nie zdawałem sprawy. Na przykład to, jak bardzo kobiety dyskryminowane są płacowo. Jeśli mniej zarabiają, wydatki turniejowe są dla nich znacznie bardziej uciążliwe - tysiąc pięćset złotych kosztu weekendowego turnieju to dla wielu kobiet było zbyt drogo, a dla facetów nie. Musieliśmy na to zareagować, próbując tworzyć takie warunki, które będą okej dla wszystkich.

Dzisiaj grają wszyscy?

Tak, w tym roku udało nam się na Summer Vibes zagrać wszystkie drabinki męskie - pięć poziomów singlowych i pięć deblowych oraz cztery z pięciu kobiecych drabinek singlowych i deblowych.

Co to są te drabinki?

W GLTA jest pięć drabinek, czyli pięć poziomów umiejętności: open (dla ludzi na progu zawodowstwa tenisowego) oraz dywizje A, B, C i D. A - mocno zaawansowani, B - średniozaawansowani i tak dalej. Drabinki są oddzielne dla zawodów singlowych i deblowych. Gramy w sumie rocznie przeszło dziewięćdziesiąt turniejów na świecie: od Tokio przez Australię oraz Amerykę do Europy. Wszystko to jest oczywiście zapisywane w naszych rankingach, a zwieńczeniem są mistrzostwa świata, które w zeszłym roku były w Puerto Rico i z których nasze polskie zawodniczki przywiozły medale.

Z powodu tych mistrzostw grałeś mecz z wiceprezydentem Poznania Jędrzejem Solarskim?

Tak, zbieraliśmy środki na wyjazd naszych zawodniczek i pan prezydent dał się również zlicytować. Zagraliśmy mecz, w którym prezydent mnie zmiótł - 0:6, 0:6 - ale musiał się trochę namęczyć, tak łatwo mu się nie dałem.

Ile osób w Polsce bierze udział w rozgrywkach?

Poważnie z nami powiązanych jest około stu pięćdziesięciu osób, graczy i graczek.

Z całego kraju?

Zasadniczo tak, ale dominuje kilka ośrodków - Warszawa, Śląsk i Trójmiasto.

W poznańskim Klubie Sportowym Orion, skupiającym osoby LGBT+, też chyba jest możliwość grania w tenisa ziemnego?

Jest, sam tam trenuję w piątkowe wieczory i wszystkich chętnych, zarówno tych bardziej zaawansowanych, jak i początkujących, zapraszam do dołączenia do sekcji tenisowej Oriona.

Kilka tygodni temu spotkałem cię w Lokum Stonewall z wielką międzynarodową grupą. Kim były te osoby? Co tu się działo?

Odbywał się w Poznaniu jeden ze wspomnianych wcześniej międzynarodowych turniejów GLTA Summer Vibes. Była to trzecia edycja u nas. Przejechało przeszło sto trzydzieści osób z prawie trzydziestu krajów, a w Lokum, bo gdzież by indziej, zorganizowaliśmy welcome party.

Gdzie graliście turniejowe mecze?

Jedynym miejscem w Poznaniu, które jest w stanie tak dużą imprezę obsłużyć, jest Park Tenisowy Olimpia. W sezonie letnim dysponuje on dziesięcioma kortami. To i tak dla nas za mało, bo potrzebujemy czternastu. Łączymy więc Olimpię z kortami Uniwersytetu Przyrodniczego, gdzie rozgrywamy mecze od ósmej rano do ciemnej nocy.

Mówiłeś, że kiedy powstała nazwa Gaybledon, niektórzy się obawiali, że mogą być problemy z organizacją turniejów. Jak było z GLTA Summer Vibes w Poznaniu? Jakieś problemy?

Żadnych, współpraca z Olimpią od samego początku jest wręcz wzorowa, obiekt jest pięknie zadbany, płacimy jak wszyscy inni. Mówiąc krótko - jest tak, jak powinno być w cywilizowanym świecie.

Co ci goście ze świata sądzą o Poznaniu?

Pamiętam, że kiedy przyjechali na pierwszą edycję Summer Vibes, to się w kolanach ugięli, bo spodziewali się dzikiego, homofobicznego kraju. Szybko się jednak zorientowali, że Poznań jest nie tylko pięknym, czystym i bezpiecznym miastem, ale kompaktowym, z lotniskiem, z którego jedzie się kwadrans do centrum. I co najważniejsze, bardzo tęczowym.

My się nie poznaliśmy na meczu tenisa, gdyż nie uprawiam żadnego sportu, ale w okolicznościach najmu, bo zawodowo jesteś agentem.

Agentem, dodajmy, nieruchomości. Nic innego nie potrafię, serio. Ale podobno jestem w tym niezły.

Potwierdzam!

Dziękuję. W tej branży jestem już pełnoletni, zajmuję się nią osiemnaście lat. Chyba to, co mnie tak długo w zawodzie utrzymuje i sprawia, że go naprawdę lubię, to nieprzewidywalność. Naprawdę nie wiem, co mnie danego dnia spotka i kogo spotkam. Moja branża to cała gama emocji, bo ludzie - kupując mieszkanie - podejmują często decyzję na całe życie, choćby z powodu kredytu. Wszystko to, te wyzwania i nieprzewidywalność, daje mi paliwo na życie. Ale nie jest to zawód dla każdego, o czym świadczy choćby to, że niewiele jest osób, które pracują w nieruchomościach tak długo jak ja.

Gdzie dzisiaj ludzie najbardziej chcą mieszkać w Poznaniu?

Nie ma takiej jednej okolicy, bo ludzie szukają naprawdę różnych miejsc. Jedni chcą mieszkać w centrum wydarzeń towarzyskich na modnych Jeżycach, inni na spokojnym osiedlu na uboczu, jedni w kamienicy, drudzy w apartamentowcu. Miasto się też oczywiście zmienia. Kiedy zaczynałem pracę w nieruchomościach, na Jeżyce chodziło się po to, żeby dostać po ryju, a dzisiaj na hummus.

Jaka jest najważniejsza umiejętność dobrego agenta nieruchomości? Być wygadanym?

Uważnie słuchać, bo nie szukamy mieszkania dla siebie, tylko dla innych. Przydaje się dobra znajomość prawa dotyczącego obrotu nieruchomościami, a ono się ciągle zmienia, i topografii miasta. Myślę, że topografię Poznania mam opanowaną na poziomie starego taksówkarza.

A ty gdzie mieszkasz?

Na Winogradach, tuż przy Cytadeli, i bardzo to sobie chwalę.

Zawsze byłeś taki otwarty w byciu gejem?

Od kiedy jestem dorosły. W rodzinnych, lubuskich Strzelcach Krajańskich nie było na to warunków. Można powiedzieć, że moje gejowskie życie zaczęło się w Poznaniu, gdy w wieku osiemnastu lat przyjechałem tu na studia. Zacząłem od logistyki i transportu międzynarodowego na Akademii Ekonomicznej - po pięcioletnich studiach i zdobyciu tytułu magistra pracowałem w tej branży całe dwa dni. Zajęcie się nieruchomościami doradził mi kolega, jak się okazało trafnie. Skończyłem najpierw podyplomowe studia z obrotu z nieruchomościami, bo wtedy branża była regulowana, potem kolejne z zarządzania nieruchomościami i z rzeczoznawstwa majątkowego. Podszedłem więc do sprawy profesjonalnie. Dzisiaj agentem nieruchomości może zostać każdy bez żadnych wymogów, ale na szczęście dla mnie to nie jest konkurencja.

Wracam do pytania o gejowską otwartość.

Z szafy wyszedłem po pierwszym roku studiów, w domu rodzinnym także. Myślę, że mam w życiu wielkie szczęście do ludzi, których spotykam na mojej drodze: i prywatnej, i zawodowej. Nigdy nie spotykałem się z żadnymi negatywnymi reakcjami na to, że jestem gejem - z siostrami, z kuzynami, z bliższą i dalszą rodziną nie było żadnego problemu. Mogę więc powiedzieć, że jestem zadowolonym gejem. Nawet bardzo.