Zawsze byłeś taki wygadany?
Od wczesnej młodości nagrywałem różne rzeczy. A jak nagrywasz, musisz mówić. A jak mówisz i nagrywasz, zdobywasz doświadczenie. Już w katolickiej podstawówce prowadziłem szkolne akademie.
Katolickiej?
Tak, dokładnie w Zespole Szkół Salezjańskich im. Błogosławionej Piątki Poznańskiej.
Nigdy bym nie podejrzewał, że chodziłeś do katolickiej szkoły.
Jej absolwentów można podzielić generalnie na dwie grupy. Pierwsza kończy ją na klęczkach, druga nie chce mieć z katolicyzmem nic wspólnego. Trudno być gdzieś pomiędzy. Takie są skutki religijnego systemu edukacji - albo kochasz, albo nienawidzisz.
Coś ci się tam podobało?
To, że salezjanie potrafili budować społeczność, nie można im tego odmówić.
Chodziłeś tam do szkoły podstawowej, więc to nie był twój wybór.
Nie, rodziców. Pewnie liczyło się dla nich to, że to szkoła z dobrą opinią, trzymająca się mocno w rankingach, i nie bez znaczenia była kwestia religijna. Rodzice nie byli co prawda jakoś przesadnie praktykujący, ale wierzący, a mnie chyba chcieli wychować na wierzącego i praktykującego. Nic z tego, jak widzisz, nie wyszło. Skończyłem szkołę salezjańską jako niewierzący i niepraktykujący.
Czym ta szkoła w codziennym funkcjonowaniu różniła się od innych?
Pewnie tym, że dzień się zaczynało od modlitwy, że co chwilę wypadało jakieś kościelne święto, więc były msze, że mieliśmy na przykład Dzień Anioła, kiedy wszyscy ubierali się na biało, dorabiali sobie skrzydła i aureole, że było sporo wyjazdów i zjazdów, bo salezjanie mają szkoły w całej Polsce. Wiele z tych rzeczy dzisiaj brzmi oczywiście śmiesznie, ale myślę, że one miały wielki walor integracyjny. Czułem się częścią wspólnoty, przynajmniej do pewnego momentu.
Do którego?
Kiedy uświadomiłem sobie swoją orientację seksualną, czułem się tam coraz bardziej obco, głównie za sprawą nauczycieli, który narzucali konserwatywno-katolicką wizję świata. Wtedy poczułem się po raz pierwszy w tej szkole niechciany.
Były wśród uczniów jakieś wyoutowane osoby?
Była jedna, więc obserwowałem, jak to wygląda. A wyglądało tak, że uczniowie uprawiali wobec tej osoby, dzisiaj niebinarnej, nieustanny bullying, głównie słowny, a nauczyciele zupełnie na to nie reagowali. Wtedy, nie wiedząc jeszcze tak naprawdę o sobie, bo miałem może dziesięć lat, odbierałem siebie jako sojusznika takich osób jak ta, o której opowiadam.
Na czym to polegało?
Na tym, że kiedy wszyscy w klasie śmiali się z Conchity Wurst, "kobiety z brodą" reprezentującej Niemcy na Eurowizji, próbowałem jej bronić na tyle, na ile dziecko to potrafi. Mówiłem, że wygląda niesamowicie, że pięknie śpiewa. Pamiętam, że stawałem też w obronie posłanki Anny Grodzkiej, kiedy nazywano ją transwestytą.
Nie bałeś się, że sam staniesz się przez to podejrzany?
Nie, wychodziłem po prostu z założenia, które wiązało się zresztą z kształceniem w katolickiej szkole, że trzeba ewangelicznie bronić słabych, atakowanych, obrażanych. Sam czułem się wtedy bardzo osadzony w heteronormie - przez szkołę i przez rodziców. Jeszcze nie przyszło mi do głowy, że mogę się w niej nie mieścić. Chociaż lata później mama mi powiedziała, że wiedziała od zawsze, że jestem inny, bo od małego zakładałem babcine perły i buty na obcasie.
Kiedy patrzę dzisiaj na twoją stylówkę, wszystko to ma sens.
Dzisiaj tak, ale w szkole było inaczej - obowiązywały mundurki. Prawdę powiedziawszy, odważniej się noszę całkiem od niedawna, bo nawet w liceum się jeszcze nie odważałem i nie byłem wcale kolorowym ptakiem Chartowa, gdzie się wychowałem. A właściwie wychowywały mnie dwie kobiety - mama i babcia, bo rodzice się rozstali. Chartowo, choć to blokowisko z wielkiej płyty, jest całkiem spokojnym miejscem. Czułem się tam zawsze bezpieczniej niż, powiedzmy, na Łazarzu. I tak jest w sumie do dzisiaj.
Urodziłeś się w 2004 roku, jesteś z pokolenia od zawsze podłączonego do internetu.
To prawda, w mediach społecznościowych jestem, odkąd pamiętam, ale podłączenie do sieci miałem reglamentowane, za co jestem w sumie wdzięczny rodzicom, bo mogłem rozwijać kreatywność i wyobraźnię innymi zabawami. Mój pokój był pełen zabawek, a z czasem zaczął zapełniać się amatorskim sprzętem filmowo-zdjęciowym, który w czasach licealnych stał się już ważnym elementem mojego życia. W dużej mierze za sprawą taty, który kiedy przyjeżdżał, zabierał mnie często do kina. Paradoksalnie pomogła mi w rozwijaniu pasji pandemia, która wybuchła, kiedy poszedłem do liceum. Izolacja i nadmiar wolnego czasu sprzyjały filmowemu eksperymentowaniu.
Kiedy zrobiłeś coming out?
Miałem jakieś piętnaście lat, to był koniec podstawówki. Powiedziałem mamie, że "jest taki chłopak" - od tego zacząłem. Mieszkał pod Poznaniem i chciałem móc do niego jeździć. To wtedy właśnie mama powiedziała, że wiedziała. Mimo to miała problem z tym, że się spotykam z chłopakiem. Wiadomo, maminsynek. Mama nie miała też dobrego zdania o społeczności LGBT+, traktowała ją podejrzliwie, chyba jako Sodomę i Gomorę.
To popsuło waszą relację?
Nie da się ukryć, że relacja stała się problematyczna, bo próbowałem odkrywać świat, a nadopiekuńcza mama się tego obawiała. Generalnie nie czułem się dobrze z tym, że mama nie do końca to akceptuje, że coś jest nie tak, choć niby jest okej. Kiedy już w czasach licealnych przyprowadziłem do domu chłopaka, czułem ze strony mamy dystans, a przed wybraniem się wspólnie pierwszy raz na Marsz Równości - dystans i obawę. Chyba głównie o to, że marsz będzie przypominał ten z Białegostoku. Co tu dużo mówić, mama się o mnie boi.
Coś ci zrobiło to bycie ze społecznością?
Dużo mi zrobiło, bo po raz pierwszy poczułem, że jestem wśród swoich i że chciałbym być w tej społeczności częściej i intensywniej. Zacząłem chodzić do Lokum przy Półwiejskiej, niestety w tajemnicy przed mamą. Było to więc doświadczenie słodko-gorzkie, bo z jednej strony czułem się w Lokum wspaniale, a z drugiej musiałem kłamać mamie, że jestem gdzieś indziej. To wtedy zaczyna mi być w szafie coraz niewygodniej i zaczynam robić kolejne coming outy wśród znajomych z liceum, chodziłem do Paderka.
Kiedy następuje twoja queerowa zmiana image'u?
Przede wszystkim następuje wolno. Im pewniej się czułem, tym bardziej eksperymentowałem: najpierw był jeden kolczyk, potem drugi, potem bardziej ekstrawagancki ciuch, potem pomalowane paznokcie, odważniejsza fryzura.
Coś czuję, że mamie się to nie podobało.
Kiedy zobaczyła moje pierwsze kolczyki, kazała mi wyjść z domu, zdjąć je i wyrzucić, czego oczywiście nie zrobiłem. Usiadłem na ławce naprzeciw naszego okna i zadzwonił tato, żebym zdjął te kolczyki. Odmówiłem - moje ciało, moja ekspresja, moje wybory. Mama nie miała wyjścia, musiała mnie wpuścić do domu. I żeby była jasność, to nie było dla mnie jakieś traumatyczne przeżycie, raczej zabawne, dlatego dzisiaj opowiadam to jak anegdotę.
A jak reagowano w szkole?
Nie powodowało to jakichś negatywnych reakcji, wręcz przeciwnie, powiększyło mi się grono koleżanek, a nawet zostałem przewodniczącym samorządu szkolnego. Zresztą w sprawy młodzieżowe angażowałem się tak bardzo, że wybrano mnie do Młodzieżowej Rady Miasta i byłem jej wiceprzewodniczącym. Dzisiaj jestem członkiem zarządu Fundacji Varia Posnania, gdzie działa wiele osób zaangażowanych w szkolną samorządność i upodmiotowienie młodych ludzi.
Gdzie dzisiaj jesteście z mamą?
W zupełnie innym miejscu. W 2023 roku poszliśmy razem na Marsz Równości i mama była zachwycona, bawiła się, śmiała, wzruszała, poznała moich przyjaciół, znajomych, co chwilę ktoś do nas podchodził. To było wydarzenie przełomowe dla naszej relacji, bardzo pozytywne. W zeszłym roku też byliśmy wspólnie na marszu i wybieramy się w tym.
Oberwałeś kiedyś w Poznaniu za bycie kolorowym ptakiem?
Raczej spotykają mnie głównie reakcje pozytywne, raz tylko parę lat temu przyczepił się do mnie jakiś facet w tramwaju. Oczywiście czasami, kiedy mam wracać w nocy, zastanawiam się, czy czegoś nie stonować, ale to jest droga donikąd. Chcę wyglądać tak, jak czuję, jak lubię. Może nawet zainspiruję jakąś młodą queerową osobę, która zobaczy, że można tak funkcjonować, bo dlaczego nie? Tym bardziej w Poznaniu, mieście, które mi daje duże poczucie komfortu, pozwala mi być tym, kim jestem. I to nie jest tylko moja opinia. Wielką przyjemność sprawia mi to, kiedy ktoś na wyjeździe pyta mnie, skąd jestem, i jak mówię, że z Poznania, słyszę: "Z tęczowej stolicy Polski!". Pękam wtedy, jako rodowity, queerowy poznaniak, z dumy.
Poznaniak studiujący?
Studiowałem prawo europejskie na UAM, ale to było jednak nie dla mnie, więc zrezygnowałem i w przyszłym roku chcę iść na dziennikarstwo. Najbardziej interesuje mnie połączenie dziennikarstwa z mediami społecznościowymi (szczególnie wideo), gdzie jestem, jak wiesz, bardzo aktywny. Tworzę krótkie formy, ale też pracuję nad czymś dłuższym - nad filmem dokumentalnym o poznańskich Marszach Równości. Dzięki temu zdobywam warsztat, ale też odkrywam historię, która jest dla mnie zamierzchła i nieznana. A chciałbym ją poznać, bo my przecież z niej wychodzimy, korzystamy z tego, co zrobiły poprzednie pokolenia. Tęczowy Poznań sam się nie zrobił, warto wiedzieć, gdzie się zaczął.
Czego się dowiedziałeś, robiąc ten film?
Tego, że ten nasz tęczowy świat istnieje tak naprawdę od niedawna, i tego, że Poznań był miastem bardzo konserwatywnym. Ja takiego Poznania nie doświadczyłem, trudno mi jest to sobie nawet wyobrazić. Byłem zszokowany, kiedy oglądałem nagrania z pierwszych marszów, które odbywały się jesienią, gromadziły niewiele osób i tak brutalnie je atakowano. Aż trudno uwierzyć, że Poznań w roku mojego urodzenia i Poznań obecnie jest tym samym miastem.