Robert Piskor i Michał Długiewicz
Wszystko wspólne

Dwóch młodych mężczyzn w krótkich włosach uśmiecha się w stronę obiektywu, jeden unosi palec wskazujący w stronę drugiego. - grafika rozmowy
Robert Piskor i Michał Długiewicz, fot. Grzegorz Dembiński
Robert Piskor i Michał Długiewicz
Wszystko wspólne

Jak długo jesteście parą?

Robert: Pięć lat.

Myślałem, że dłużej.

Michał: Też mam wrażenie, że jesteśmy ze sobą ze dwadzieścia lat.

Miłość od pierwszego wyjrzenia?

Robert: Tak!

Michał: Musieliśmy bardzo szybko ogarnąć nasze poprzednie życia i nie obyło się bez ofiar, parę osób na pewno ucierpiało.

Robert: Bo obaj byliśmy w związkach, kiedy się poznaliśmy. A miłość to raczej od pierwszego uściśnięcia dłoni niż pierwszego spojrzenia. Michał uścisnął ci już dłoń?

Spodobał ci się jego żelazny uścisk?

Robert: A tobie się nie spodobał?

Bardzo. W jakich okolicznościach się poznaliście?

Michał: Otwierałem na Jeżycach restaurację Orzeł i Reszka i na jej otwarciu pojawił się Robert. Podszedł do mnie z dwoma pustymi kieliszkami, nalałem mu wina i spytałem, czy mogę coś jeszcze dla niego zrobić.

Robert: Michałowi się wydaje, że w tym momencie już się w nim zakochałem, a wcale tak nie było, bo połączył nas tak naprawdę jego kredyt. To znaczy Michał miał kredyt, a ja, jako prawnik, zajmuję się frankowiczami. Przyszedł więc do mojej kancelarii i tak to się zaczęło.

Michał: A może opowiesz, jak od czasu naszego poznania przyjeżdżałeś codziennie do Orła i Reszki na śniadanie, nawet jak ci nie było po drodze.

Robert: Jak widzisz, mamy co najmniej dwie wersje naszej romantycznej opowieści.

Michał: Ale chyba się zgodzimy, że zacząłeś mi lajkować wszystkie posty.

Robert: Akurat to ty lajkowałeś moje. I zaczęliśmy do siebie intensywnie pisać, a potem były potajemne spotkania.

Michał: I po trzech miesiącach już razem mieszkaliśmy.

Jesteście w Poznaniu od zawsze czy wybraliście go na dom?

Robert: Jestem rodzony w szpitalu Raszei i najpierw mieszkałem na Paderewskiego, w tej kamienicy, gdzie później był squot, tuż przy Starym Rynku. Potem wyprowadziliśmy się z rodzicami na Piątkowo i byliśmy już blokersami. Michał pochodzi z Pleszewa. Od dwudziestu lat żyje w Poznaniu, skąd jest jego mama i jej rodzina.

Gdzie zamieszkaliście, jak już zaczęliście być parą?

Michał: Na Naramowicach. Żyliśmy w trójkącie, bo z Antkiem, buldogiem francuskim Roberta. To był naprawdę fajny czas, choć wymagał zmiany wielu rzeczy, do których byłem przyzwyczajony. W poprzednich związkach, także tych długich, mimo bycia razem, wiele spraw, w tym finansowych, pozostawało oddzielnych. Tak chyba zresztą działa wiele gejowskich związków. Robert zupełnie tego nie rozumiał i uważał, że bycie razem to bycie razem - wspólne życie we wszystkich aspektach.

Robert: Zawsze tak miałem, więc postanowiłem przekonać również Michała, że nie ma w tym nic strasznego. Docieraliśmy się tak chyba rok i dzisiaj mamy wszystko wspólne. Nasz kolega, najlepszy poznański notariusz, udzielił nam - można powiedzieć - ślubu, bo przygotowaliśmy umowę, w której zostało połączone i zabezpieczone wszystko, co mamy, na co pozwala dzisiaj polskie prawo.

Michał: Po notariuszu poszliśmy na obiad, podczas którego wyjąłem obrączki.

Robert: Takie, wiesz, jak zawleczki od kapsli Tymbarku.

To te, które macie na palcach?

Robert: Zwariowałeś? To jest Cartier!

Michał: Chodziło o symbol. Uważam, że to było bardzo romantyczne.

Robert: I było! Ale przecież nie mogliśmy z czymś takim chodzić całe życie. Jesteśmy poznańskimi gejami, szanujmy się.

Te umowy i obrączki były po jakim czasie?

Michał: Jakieś półtora roku, więc znów bardzo szybko.

Robert: Ale jeszcze szybciej, bo po pół roku od zamieszkania razem, znaleźliśmy wymarzony dom na Grunwaldzie. I co ważne, udało nam się go w końcu dwa lata później kupić. Właśnie jesteśmy w trakcie generalnego remontu. Liczę, że się do niego wprowadzimy pod koniec przyszłego roku.

Ależ to jest heteronormatywna historia!

Michał: Dla mnie to nie jest upodabnianie się do heteronormatywnych związków, choć tak to może wyglądać z zewnątrz. To po prostu nasza chęć bycia razem. Myśmy przez tych pięć wspólnych lat spędzili oddzielnie może...

Robert:...czternaście dni.

Michał: Dwanaście. W każdym razie jesteśmy ze sobą non stop, uwielbiamy spędzać czas razem. Nieraz kosztem czasu z przyjaciółmi i rodziną. Tęsknię za Robertem, kiedy jedzie nawet na jedną noc do Warszawy. Kiedy nie ma go blisko, krzątam się po domu, jestem nieswój.

Wasza opowieść to chyba marzenie wszystkich rodziców osób queerowych: związek, stabilizacja, wspólne plany.

Robert: Obaj jesteśmy z domów, w których ojcowie, co prawda bez entuzjazmu, akceptowali nasze bycie gejami, pod warunkiem że nie mówi się o tym głośno. Mój ojciec wiedział o moim związku z facetem. Zresztą on spędzał u nas tyle czasu, że praktycznie z nami mieszkał, a kiedy moja matka zmarła, przejął jej obowiązki. Jednak nikt nie mówił wprost, że to mój partner. Później byłem w związku z facetem siedzącym długo w szafie, ukrywającym swoją homoseksualność przed najbliższymi, i to było szalenie męczące. Dzisiaj trudno mi sobie wyobrazić, że jestem z kimś takim. Właściwie byłoby to niemożliwe. Ukrywanie bycia gejem w ogóle nie wchodzi już w grę.

Michał: Jeśli mamy ochotę, idziemy sobie przez miasto, trzymając się za ręce, i nic nikomu do tego. Zresztą muszę powiedzieć, że nie przypominam sobie w Poznaniu żadnych negatywnych reakcji.

Jak o sobie mówicie najczęściej?

Robert: Kiedy idę do sklepu, przymierzam koszulę i nie wiem, czy ją kupić, mówię, że zaraz przyjdzie mąż i podejmiemy decyzję.

Michał: Szukam teraz w pamięci jakiegoś przykładu z ostatniego czasu, kiedy musiałem w zawoalowany sposób mówić o Robercie, i nic mi nie przychodzi do głowy. Nawet kiedy rozmawiam z ekipą remontową, mówię, że muszę spytać męża.

Robert: Choć oczywiście panowie budowlańcy założyli początkowo, że jesteśmy partnerami biznesowymi, którzy remontują dom na kancelarię.

Michał: W restauracjach i hotelach jest podobnie. Kiedy mówimy, że jesteśmy parą, często słyszymy, że ściemniamy, żartujemy. Musimy się nieraz namęczyć, żeby przekonać niektórych, że to jednak nie jest żart.

Bardzo to jest ciekawe, bo kłania się nam tutaj oczywiście gender i związane z nim stereotypy. Jesteście obaj typami męskich facetów, których trudno zidentyfikować na pierwszy rzut oka jako gejów, a nawet kiedy się trzymacie za ręce na ulicy, niewielu będzie tak odważnych, by wam przygadać.

Michał: Masz pewnie rację. Do tego dochodzi dress code - widać to, kiedy Robert przyjeżdża na budowę w garniturze, wtedy jest inna rozmowa. Ja mam z kolei bardzo niski głos, co mi pomaga w załatwianiu różnych spraw przez telefon.

Robert: Coś jest na rzeczy. Nie potrafię nawet policzyć, ile razy słyszałem od kobiet: "Nigdy bym nie powiedziała, że jesteś gejem". Tym bardziej lubimy przejść się za rękę po mieście, żeby spowodować dysonans poznawczy wśród tych, którzy myślą wyłącznie stereotypami. To nasza mała misja.

W Poznaniu jest pod tym względem inaczej niż w innych miastach?

Robert: Myślę, że jest bardziej, choć podobnie do polskich miast, w których bywamy najczęściej - Warszawy, Wrocławia czy Trójmiasta. W inne strony się nie udajemy, w Lublinie nas raczej nie zobaczysz.

Michał: Co jest w sumie trochę smutne, że Wisła dzieli Polskę na dwie tak różne części.

Robert: Ważne jest to, że jesteśmy po właściwej stronie. Żyjemy nie tylko w fajnym mieście, ale też w najbardziej chyba gejowskim. Śmiejemy się czasem, że rządzi tu gejowska mafia. Doszliśmy już nawet do wniosku, że nie musimy na kolejnej naszej knajpie na Jeżycach wywieszać tęczowej flagi, bo tu każde miejsce jest gay friendly. A jeśli zdarzy się, że gdzieś jest inaczej, to żartujemy sobie, że nawet tam ochroniarzami są zwykle nasi kumple z siłowni. Kiedyś jeden podszedł do mnie i mówi: "Co do zasady pedałów nie lubię, ale wy jesteście spoko". I poszedł.

Michał: Innym razem, też na siłowni, zagadał do nas inny napakowany gość: "Ej, a wy macie restaurację, nie?". Mówię, że tak. On: "I co? Wszystko jest wege? Hehe". A Robert do niego głośno: "Nie wszystkie pedały są wege". I zaczęła się śmiać cała siłownia.

Jak długo dochodziliście do tej pełnej emancypacji?

Michał: Dla mnie ważnym momentem było na pewno wyprowadzenie się z Pleszewa. Wyjechałem studiować weterynarię we Wrocławiu i tam się odpaliłem - zacząłem gejowskie życie. Mamie i siostrze powiedziałem, kiedy miałem szesnaście lat.

Robert: Mama Michała uległa poważnemu wypadkowi w Niemczech, długo leżała w szpitalu, więc ojciec często do niej jeździł. Mieszkanie, w którym się zatrzymywał należało do pary lesbijek - jedna z nich była Polką, działającą w organizacji wspierającej Polaków w potrzebie.

Michał: Ojcu, mimo to, powiedziałem dużo później, kiedy już byłem w długim związku. Któregoś razu zabrałem po prostu mojego ówczesnego partnera do rodzinnego domu na obiad. "Cieszę się, że mam wszystkie dzieci w domu" - przywitał nas ojciec. Myślę, że Roberta pokochał bardziej niż mnie.

Robert: Tak samo jak mój ojciec ciebie. Choć na początku była mała drama, bo mój był trochę anty, typowy samiec alfa, ale kiedy wkroczył Michał i uścisnął mu dłoń, wszystko się zmieniło. Myślę, że naszym ojcom pomaga to, że możemy sobie na przykład pożartować z gejostwa, że nie wprowadzamy reżimu poprawności politycznej, że to nie jest żadne tabu, że można wszystko powiedzieć, zapytać, pośmiać się. Nasi ojcowie są w gruncie rzeczy do siebie bardzo podobni. Kiedy wyjechaliśmy rodzinnie na Święta Wielkanocne, a później na grzyby, dogadali się błyskawicznie i polubili.

Michał: Zrobiliśmy kiedyś nawet wigilię dla całej rodziny, było na niej trzydzieści sześć osób. Bardzo się wszystko udało.

Robert: A ja się tak teraz zastanawiam, czy czasami nie dyskutujemy o czymś, o czym już nie nie ma co dyskutować, bo nastąpiła naturalna zmiana pokoleniowa. Kiedy do klasy mojego brata dołączyła osoba transpłciowa, zrobiliśmy mu piętnastominutowy wykład, co ma mówić, czego nie i jak ma się zachowywać. A on nas słuchał z politowaniem, po czym spytał, czy wszystko z nami w porządku, bo dla niego to, co mówiliśmy, było oczywiste. Wyszliśmy na dziadów.

Mówiliście o ciągłym byciu razem. W waszym przypadku to także bycie biznesowo, bo macie trzy knajpy: Roberto (na Jeżycach i w parku Starego Browaru) oraz Berlin Ecke (również na Jeżycach). Czy tak intensywny związek - prywatnie i zawodowo - was nie męczy?

Robert: Nie planowaliśmy tego, tak nam się potoczyło. Rzeczywiście, pierwszą wspólną restaurację, Światłocień Jeżyce, zaczęliśmy robić razem od początku do końca, choć przecież nie miałem z tym biznesem nic wspólnego. Może gdzieś tam z tyłu głowy marzyłem o prowadzeniu restauracji, a marzenia trzeba spełniać. A potem zaczęły się pojawiać kolejne i kolejne miejsca, i dzisiaj chyba nie jesteśmy już w stanie tego rozdzielić. Widzimy na pewno wady tego modelu, uczymy się też odpoczywać, co nie jest proste. Kupiliśmy przyczepę campingową, która stoi nad morzem, gdzie uciekamy z psami, ale nie zdziwisz się pewnie, jak ci powiem, że Michał zaczął natychmiast myśleć o tym, jaką by tam otworzyć restaurację.

Michał: Na co Robert powiedział, że nie byłby w stanie znieść tego, że miałbym ją prowadzić sam, więc on by do mnie przyjeżdżał co dwa tygodnie odbierać gotówkę.

Ile w sumie knajp tworzyłeś dotychczas?

Michał: Oprócz już wymienionych była jeszcze Tapasta i dwie Święte Krowy - na Kościelnej i na Kwiatowej. W sumie zajmuję się gastronomią ponad dwanaście lat, choć skończyłem - bo weterynarię porzuciłem - ekonomię na naszym Uniwersytecie Ekonomicznym. A gotowanie wyniknęło z sytuacji rodzinnej, bo najważniejsze jest siadanie do wspólnego stołu. To mama nauczyła mnie gotować, a robiła to świetnie. Potem doszło parę kursów kulinarnych i tak to się zaczęło kręcić. W końcu wyjąłem ze skarpety zaskórniaki, pojechałem do Warszawy, mieszkałem u kolegi i chodziłem po restauracjach z notesem. Z tymi notatkami wróciłem do Poznania i otworzyłem Świętą Krowę. Byłem w niej totalnie zarobiony, ale i szczęśliwy, bo się świetnie wszystko udało.

Po pięciu latach nadal jest iskra w waszym związku?

Robert: Pewnie, że jest, choć trzeba ją intensywniej krzesać i nie ma w tym chyba nic dziwnego. Najważniejsze jest to, że obaj nie wyobrażamy sobie życia z kimś innym.

Michał: Jak to nie?

Robert: A tak, przepraszam, myślimy o dziecku. Doszliśmy do wniosku, że już czas. Wiemy już, co trzeba zrobić. Znamy parę gejów w Poznaniu, która się na to zdecydowała przez surogację. Też chcemy. Myślę, że to kwestia czasu. A wiesz, jak Michał mnie poinformował o tym, że chce mieć dziecko?

Michał: Kiedy byliśmy u naszego architekta, powiedziałem, że jedną ścianę można tak zaplanować, żeby była łatwa do zburzenia, gdybyśmy potrzebowali na przykład pokoju dziecinnego. I Robert się z tym zgodził, więc planujemy i dom, i dziecko, i szczęśliwą rodzinę z naszymi psami, bo do Antka dołączyły dwa dalmatyńczyki.