Kiedy rozmawialiśmy rok temu w Podcastach Stonewall o twojej książce Nie wszyscy pójdziemy do raju, powiedziałaś, że w Poznaniu jest mniej spojrzeń. Co to znaczy?
To, że w każdym innym mieście, kiedy szłam z dziewczyną, łapałam dużo spojrzeń, tych spojrzeń, a kiedy przeprowadziłam się do Poznania i przeszłam się pierwszy raz ulicą z moją ówczesną dziewczyną, trzymając się za ręce, nie odnotowałam żadnych spojrzeń, a jeśli już, to życzliwe. Zdziwiło mnie to na tyle, że to zauważyłam. Do dziś trochę mnie dziwi, że w Poznaniu nie spotkało mnie nic przykrego z powodu tego, że jestem lesbijką.
A masz porównanie.
I to spore, bo mieszkałam w Radomiu, Lublinie, Krakowie, Katowicach, Warszawie czy Gdańsku. Wszędzie widziałam te spojrzenia, w Poznaniu nigdy. Czuję się tutaj bezpiecznie i komfortowo bez względu na to, czy idę na imprezę, do kina czy teatru. Ten komfort nie jest w naszym kraju dla naszej społeczności oczywisty. Dzisiaj, kiedy mnie o to pytasz, odpowiadam na pytanie, ale na co dzień już o tym nie myślę, co sporo mówi o naszym mieście.
Jak myślisz, dlaczego akurat Poznań przeszedł taką queerową metamorfozę?
Zacznijmy od tego, że nie byłam częścią tej zmiany, przyjechałam na gotowe i nie wiem, jak było wcześniej, bo mieszkam w Poznaniu od dwóch lat. Jadąc tu, byłam, przyznaję, podejrzliwa. Myślałam, że to jest po prostu jakiś tęczowy PR miasta, do którego poznaniacy się po prostu dostosowali bez względu na to, co sami myślą. Okazało się, że nie, że społeczność LGBT+ w Poznaniu wywalczyła coś, co się nie udało w innych miastach, korzystając z poznańskiego poczucia porządności i chyba dość powszechnego przekonania, że można tu być, kim się chce. Powiem ci szczerze, że już się nawet nie zastanawiam, dlaczego akurat w Poznaniu tak jest, tylko się tym rozkoszuję.
Jest to szczególnie przyjemne na Jeżycach, na których oboje mieszkamy. Borys Fromberg, ojciec transpłciowej córki i bohater jednej z rozmów Innego Poznania, mówi, że Jeżyce to pierwsza dzielnica Poznania, która się wyoutowała.
Dowodem na to jest moja sąsiedzka opowieść. Mieszkam z przyjaciółką na Jeżycach i mamy psy, więc siłą rzeczy spotykamy się z sąsiadami psiarzami, z którymi zadzierzgnęłyśmy znajomość, i okazało się, że w sposób zupełnie niewypowiedziany sąsiedzi uznali nas za parę i traktowali jak parę, używając zawsze liczby mnogiej - a czy przyjdziecie? Myśmy ich jakoś specjalnie nie wyprowadzały z tej słodkiej iluzji, bo uznałyśmy, że to złamałoby im serca. Morał jest taki, że kiedy inne pary udają współlokatorki, my na Jeżycach występowałyśmy jako para, żeby nie psuć atmosfery!
Taki morał to mi się podoba.
Opowiadałam kiedyś tę anegdotyczną już historię Dorocie Kotas, która zapytała, co będzie, jeśli któraś z nas naprawdę będzie miała dziewczynę. Powiedziałam, że wtedy ta dziewczyna będzie musiała udawać naszą współlokatorkę.
Ale zaraz, mówisz o wychodzeniu z psami, a stereotyp jest taki, że każda lesbijka ma kota.
Wyjawmy więc tę wstrząsającą prawdę o nas, lesbijkach. Otóż są lesbijki z kotami i są lesbijki z psami, tworząc, mówię to oczywiście z przymrużeniem oka, dwie wrogie frakcje. W dodatku lesbijki z psami dość często lubią sport, a ja akurat ze sportu najbardziej lubię palić papierosy. Jest to więc, jak widzisz, szalenie skomplikowany świat, choć na Jeżycach bardzo przyjemny. Wylądowałam na nich zupełnie przypadkowo, bo tam mieszkała moja dziewczyna, ale dzisiaj trudno mi sobie wyobrazić, że mieszkam gdzieś indziej. Właściwie mogłabym Jeżyc zupełnie nie opuszczać, bo jest na nich wszystko: kino, teatr, kluby, restauracje, knajpy, rynek - co tylko chcesz.
Wiedziałaś wcześniej coś o Jeżycach?
Zrobię teraz bardzo poważny coming out: w dzieciństwie byłam czytelniczką Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz. Kiedy czytałam ją wtedy, wyobrażałam sobie Jeżyce jako piękne, mieszczańskie, inteligenckie i porządne. Cały Poznań jawił mi się jako miasto, do którego ja, dziewczyna z prowincji, powinnam aspirować. Rzeczywistość okazała się nieco inna, pewne wyobrażenia Jeżyc szybko się ulotniły, ale też pewne się rozrosły. A ja, uwaga, wróciłam kilka tygodni temu do Jeżycjady, bo postanowiłam ją przeczytać raz jeszcze, ale już jako dorosła osoba, w dodatku mieszkająca na Jeżycach.
I co widzisz w niej teraz, czego nie widziałaś jako dziewczynka?
Silny konserwatyzm i kobiety obsadzone w stereotypowych rolach. Zresztą w ogóle w narracji o Jeżycach jest sporo sprzeczności, bo z jednej strony słyszę, jak się tam świetnie mieszkało, a z drugiej, że była to bardzo penerska dzielnica. Przy moim mieszkaniu jest napis Penerskie Safari.
Czy sąsiedzi dowiedzieli się w końcu, że nie jesteście ze współlokatorką parą?
Tak, już wiedzą, ale nie mogą się z tym pogodzić! Mają cały czas nadzieję, że to się zmieni. Jedno się na pewno zmieniło, zerwałam ze swoim schematem przemierzania Polski za miłością, bo mimo rozstania z dziewczyną, dla której przyjechałem do Poznania, postanowiłam tu zostać. Dobrze mi tu, szybko poczułam się w Poznaniu jak w domu. Czuję się tu bezpiecznie, czuję się chciana, nie czuję się oceniana - nie ma żadnego powodu, by Poznań opuszczać. Mówię to pierwszy raz, bo zaczęło teraz do mnie docierać, że uważam Poznań za swój dom. Nie jestem pewnie pierwszą przyjezdną osobą, która to mówi.
Wiele queerowych osób, tworzących fundament poznańskiej społeczności LGBT+, przyjechało do Poznania.
Co zawsze dobrze robi miastu, które w przeciwnym razie ma tendencje do wsobnych układów, bo wszyscy się znają od zawsze, chodzili razem do szkoły i studiowali. A kiedy ktoś przyjeżdża, to wnosi świeżość i rozbija zastany układ. Nigdy też nie usłyszałam w Poznaniu zarzutu, że tu przyjechałam, że jestem, jak mówi się w Warszawie, słoikiem.
Pochodzisz z Radomia, miasta o fatalnej reputacji, bohatera wielu memów.
I największego w Polsce miasta, ponaddwustutysięcznego, w którym nie ma marszu równości. Od razu uprzedzam twoje pytanie: nie wiem, dlaczego tak jest. Nie wiem, dlaczego o wiele mniejsze miasta mają marsze równości, a w Radomiu marszu nie ma. A jeśli chodzi o reputację Radomia, to powiedziałabym, że był łatwym celem jako wielka ofiara transformacji ustrojowej, miasto o gigantycznym niegdyś bezrobociu i związanych z nim beznadziei, apatii, bólu oraz kompletnym braku perspektyw.
Ale to się dawno skończyło, jesteśmy w 2024 roku.
Dzisiaj, moim zdaniem, problem polega na tym, że Radom jest nadal miastem, z którego się wyjeżdża, a nie przyjeżdża, a bez tego, bez młodych, kreatywnych ludzi, żadne miasto nie jest w stanie porządnie funkcjonować. Dobrym przykładem na to, co znaczy świeża krew, jest mój serdeczny kolega Przemek Czaja, który jest z Gdańska, ale wystartował z sukcesem w konkursie na dyrektora Miejskiej Biblioteki Publicznej w Radomiu, wygrał go i rozkręcił tę instytucję w sposób absolutnie fantastyczny. Uważam, że to się wydarzyło dlatego, że Przemek przybył z zewnątrz.
Urodziłaś się w 1988 roku, więc twoja wczesna młodość przypadła na trudne radomskie lata dziewięćdziesiąte.
Nie czułam się wtedy bezpiecznie, nie wiedząc nawet o swojej queerowej tożsamości. Wtedy w Radomiu wprowadzono coś, co się nazywało Akcją Małolat, polegającą na tym, że osoby nieletnie nie mogły przebywać na ulicach od dwudziestej drugiej do szóstej rano. Taka była wtedy nasza rzeczywistość.
Którą chciałaś zostawić zaraz po maturze?
Tak, i nigdy nie wrócić. Nie znałam wtedy w Radomiu żadnej queerowej osoby, choć kiedy wróciłam tam po latach z moją książką, usłyszałam od niejednej kobiety, że one miały dziewczyny. Okej, takie było ich doświadczenie. Moje było takie, że jestem jedyną lesbijką w Radomiu, nawet jeśli miałam blisko siebie drugą lesbijkę. A tak się zdarzyło w liceum z jedną z moich koleżanek. Kiedy spotkałyśmy się rok po maturze, mieszkając już w innych miastach, ona mi powiedziała, że jest lesbijką, że wie, że ja jestem lesbijką i że całe liceum próbowała mi dać znać, ale ja zupełnie tego nie widziałam. Ewidentnie byłam wtedy lesbijką we mgle.
Dlaczego pojechałaś na studia akurat do Lublina?
Z miłości. Za każdym razem, kiedy mnie zapytasz, dlaczego gdzieś wyjechałam, odpowiem, że z miłości. Dostałam się też do Krakowa i tam oczywiście chciałam studiować, ale moja miłość dostała się do Lublina, więc pojechałam za nią, studiując historię i filozofię na Uniwersytecie Marii Skłodowskiej-Curie.
Do Radomia wróciłaś po latach w bardzo przewrotny sposób. Twoja książka Nie wszyscy pójdziemy do raju, której główna bohaterka jest lesbijką, otrzymała Nagrodę Literacką Miasta Radomia. Co to było za uczucie?
Cudowne, absolutny chichot historii i naprawdę wielka duma, że wracam z moją queerową książką do rodzinnego miasta, żeby odebrać z rąk prezydenta nagrodę literacką. Podczas przemowy powiedziałam, że elementem gościnności jest otwartość na Inność i dopóki tego wszyscy nie zrozumiemy, nie będziemy w pełni gościnnymi ludźmi.
Twoja książka, dobre recenzje i wspomniana nagroda uaktywniły cię w queerowej społeczności?
Mam wieczne poczucie winy, że jestem niewystarczająco zaangażowana w naszą społeczność, więc pomyślałam, że opowiadanie o niej może być moim wkładem. I tak się stało, bo piszę też od jakiegoś czasu felietony do Repliki, dwumiesięcznika LGBT+.
Napisałaś również tekst do pierwszego numeru magazynu queerowych kobiet LesBilans, którego poznańska premiera miała miejsce w Atelier Łazęgi Poznańskiej. Ten magazyn jest z kolei dzieckiem Lesbikonu, kongresu kobiet nieheteronormatywnych.
Kiedy usłyszałam w zeszłym roku, że w Katowicach odbędzie się Lesbikon, natychmiast się zgłosiłam. Ten pierwszy Lesbikon zorganizowała Ania Matras i katowickie Stowarzyszenie Tęczówka ze wsparciem Ambasady Królestwa Niderlandów. Pojechałam tam oczywiście z książką i było naprawdę wspaniale - panele dyskusyjne, warsztaty, wykłady, spotkania, imprezy. W tym roku odbył się drugi Lesbikon, przybyło już dwa razy więcej osób, tworzy się jego rada programowa, której będę członkinią, i wyszedł pierwszy numer LesBilansu, naszego magazynu, gdzie jest mój tekst.
Jestem lesbijką i ze wszystkich rzeczy na świecie najbardziej lubię seks - tak się ten tekst zaczyna.
Jest, jak wiadomo, szeroko rozpowszechniony stereotyp homoseksualnego mężczyzny, który ma wielu partnerów. Nie wnikam w jego prawdziwość, bo uważam, że każdemu jego porno, ale z drugiej strony denerwuje mnie stereotyp o lesbijkach, że jesteśmy wszystkie monogamicznymi i długodystansowymi kociarami. I żeby była jasność, proszę bardzo, niech każdy żyje, jak chce, sama byłam w długich związkach, ale brakuje mi tekstów o queerowych kobietach, które piszą otwarcie, że lubią seks, że jest dla nich ważny i nie ma w tym niczego ani nadzwyczajnego, ani tym bardziej wstydliwego. I po reakcji lesbijek na ten artykuł, widzę, że nie jestem sama. Na pewno nie w Poznaniu.