Tomasz Rojewski
Bakłażany i brzoskwinie

portret młodego mężczyzny z krótkimi brązowymi włosami - grafika rozmowy
Tomasz Rojewski, fot. Grzegorz Dembiński
Tomasz Rojewski
Bakłażany i brzoskwinie

Jesteś bardzo zapracowaną osobą?

Zapracowany to ja byłem kiedyś, teraz staram się tak zarządzać czasem, żeby mieć go więcej dla siebie. Okres pracoholiczny, kiedy nieustannie dyżurowałem w szpitalu w Jarocinie, szczepiłem na covid i prowadziłem przychodnię, uważam za zamknięty. Dzisiaj nadal to robię, ale już w zupełnie innym wymiarze godzin. Nie można tylko dbać o innych, trzeba też zadbać o siebie.

Dbanie o innych stało za decyzją o wyborze zawodu?

Nie, stał za nią trochę przypadek, a trochę zachęty cioci lekarki, zresztą fantastycznej pediatry w jarocińskim szpitalu. Długo uważałem, że się do tego zawodu nie nadaję. Zdanie zmieniłem dopiero wtedy, kiedy znalazłem w nim własną ścieżkę, o której pewnie będziemy jeszcze mówić.

A gdyby nie podpowiedzi cioci lekarki, co byś dzisiaj robił?

Byłbym pewnie nauczycielem biologii. Przyroda interesowała mnie od dziecka, co się w czasach szkolnych przełożyło na duże zainteresowanie biologią. Ta droga wydawała mi się więc naturalna.

Czyli miałeś wybór między jednym z najgorzej i jednym z najlepiej opłacanych zawodów?

Nie jest niczym zaskakującym, że kiedy człowiek myśli o przyszłej drodze zawodowej, bierze pod uwagę zarobki, bo chce wygodnie żyć, a między nauczycielami i lekarzami jest rzeczywiście przepaść finansowa.

Pochodzisz z Jarocina?

Tak, tam się urodziłem i wychowałem. I jak chyba każdy gej, chciałem się czym prędzej wyprowadzić z niewielkiego miasta. Tak też zrobiłem i zaraz po zdanej maturze wyjechałem do Poznania. Po latach zacząłem oczywiście patrzeć inaczej na Jarocin i rozumiem, dlaczego dla wielu osób jest przyjemnym miejscem do życia.

Wpadałeś wcześniej do Poznania?

Bardzo rzadko. Pamiętam, że pierwszy raz byłem w Poznaniu chyba na koncercie Katarzyny Nosowskiej w Zamku. Byłem jej wielkim fanem, znałem wszystkie teksty piosenek i udało mi się nawet zrobić sobie z nią zdjęcie, co było wspaniałe. To czasy, kiedy ubierałem się cały na czarno, nosiłem glany i długie włosy.

W którym roku się urodziłeś?

W 1986, więc jeszcze jestem przed czterdziestką.

Zostańmy jeszcze w Jarocinie.

Tato pracował w fabryce mebli, był działaczem Solidarności, a mama nadzorowała produkcję w fabryce keczupu w Kotlinie. Dziadkowie zajmowali się natomiast uprawą pomidorów i truskawek. Pracoholizm mam chyba po babci, która pracowała w polu do później starości. A wychowywaliśmy się wspólnie z bratem, który skończył Politechnikę Poznańską i zajmuje się projektowaniem mostów.

Co w wolnym czasie robiło się w Jarocinie na przełomie mileniów?

Trzymało się razem z kolegami, z którymi zresztą mam nieustający kontakt do dzisiaj - trzech heteryków i ja, taka to była konfiguracja. Oni nigdy nie mieli problemu z tym, że jestem gejem. Dzisiaj są żonaci i mają superpartnerki. A wtedy większość czasu po szkole spędzaliśmy chyba w jarocińskim parku, grając na bębnach i pijąc komandosy, tanie winiacze. Dzisiaj myślę, że miałem duże szczęście, bo to nie jest wcale takie oczywiste, że chłopak, który jest gejem i mieszka w niewielkim mieście, ma przyjaciół heteryków i oni nie robią z tego afery.

Skąd wiedzieli, że jesteś gejem?

Szybko się przed nimi wyoutowałem, zresztą niespecjalnie to ukrywałem, więc nie byli zaskoczeni. Powiedzieli tylko: Myślałeś, że nie wiedzieliśmy?

Rodzina wiedziała?

W końcu się dowiedziała i też nie było żadnego problemu - ani z bratem i potem bratową, ani z rodzicami. Najbardziej zaskoczyła mnie chyba reakcja taty, który jest osobą głęboko wierzącą i ma poglądy wyraźnie prawicowe. Tato, co jest bardzo zabawne, jak o tym dzisiaj myślę, zapytał mnie wprost: Tomku, powiedz, jesteś gejem? W końcu zmęczony tym powracającym pytaniem, odpowiedziałem, że tak.

Skoro pytał parę razy, to musiałeś zaprzeczać.

Nie, nie zaprzeczałem. Mówiłem: A co cię to interesuje? Dzisiaj bardzo mi imponuje zainteresowanie taty życiem syna.

Mówiąc krótko, miałeś całkiem szczęśliwe życie w Jarocinie.

Liczyłeś na gejowską traumę? Jesteś rozczarowany?

Nie, raczej zaciekawiony.

Myślę, że miałem sporo szczęścia, ale pamiętajmy, że w czasach szkolnych nie byłem powszechnie wyoutowany. I nie wiem tak do końca, czy z powodu obaw, czy raczej nieutwierdzonej jeszcze samoświadomości w kwestii orientacji.

To dlaczego tak bardzo chciałeś wyjechać z Jarocina, skoro było tam tak dobrze?

Bo byłem przekonany, że jestem tam jedynym gejem, a chciałem do swoich, do dużego miasta, stąd Poznań, gdzie w 2005 roku zacząłem studia medyczne, zabezpieczając się dodatkowo wcześniej złożeniem papierów na biologię i chemię, gdzie też mnie przyjęto.

Jak wyglądało twoje wejście w Poznań?

Poznań pochłonął mnie zupełnie - mnóstwo znajomości, mnóstwo imprez, mnóstwo wszystkiego. Na zajęciach pojawiałem się coraz rzadziej, co doprowadziło do tego, że musiałem powtarzać rok. To był zimny prysznic. Stwierdziłem wtedy, że Voliera czy Pokusa, gejowskie miejscówki, do których się wtedy chodziło, mogą poczekać. Teraz muszę skończyć studia. I tak zrobiłem.

Co jeszcze wtedy było na queerowej mapie miasta?

Była Barracuda i Hallo Café, gdzie przed dwudziestą serwowano piwo za trzy ziko, więc kupowaliśmy od razu cztery i piliśmy je cały wieczór. Tam się właśnie zaczął alkoholizm Edwarda Pasewicza, dzisiaj znanego pisarza, z którym się przez rok widywaliśmy chyba codziennie.

Nadal miałeś długie włosy?

Chyba jeszcze przez dwa lata, a potem nieustannie z włosami eksperymentowałem. Nie istnieje chyba taki kolor, którego nie miałem na głowie. To, że mam dzisiaj włosy, jest jakimś cudem.

Chodziłeś na pierwsze marsze równości?

Nie byłem na pierwszym, który został brutalnie rozbity przez policję, a potem już byłem na każdym, do dzisiaj nie pominąłem żadnego. Początki za Grobelnego nie były łatwe, ale chyba sobie wtedy nie zdawałem do końca sprawy z zagrożenia. A wiesz, wyglądało to tak, że nas była może setka, otoczona wielokrotnie większą liczbą policjantów i kontrmanifestantów. Wszystko zmieniło się, kiedy organizację Marszu Równości przejęła Grupa Stonewall, otworzył się wtedy nowy rozdział historii tęczowego Poznania.

Kończąc studia, miałeś nadal wątpliwości, czy medycyna jest dla ciebie?

Nadal żyłem z głową w chmurach. Kiedy wszyscy znajomi z roku mieli już zaplanowane, na jakie specjalizacje chcą iść i co robić, ja nadal nie miałem pojęcia. Zatrudniłem się w pierwszym lepszym miejscu, czyli w pomocy doraźnej w ramach podstawowej opieki zdrowotnej działającej w szpitalach, gdzie przyjmuje się osoby nieurazowe, i wybrałem błędnie specjalizację z medycyny rodzinnej.

Dlaczego błędnie?

Medycyna rodzinna wymaga ogromnej cierpliwości do ludzi, która w połączeniu z pracą na nocki dość szybko się wyczerpuje, bo ludzie przychodzą z takimi rzeczami, że nawet ci nie będę o nich opowiadał. Nigdy byś nie uwierzył, z czym można się zgłosić do pomocy doraźnej.

Wszystko się zmieniło, kiedy w 2018 roku poznałeś Pawła Ziembę, jednego z bohaterów książki Inny Poznań?

Odezwałem się do Pawła z powodów zupełnie prywatnych. Chcieliśmy z moim ówczesnym partnerem zaopatrzyć się w PrEP, ale zupełnie nie wiedzieliśmy jak i gdzie. Pomyślałem, że będzie to na pewno wiedział Paweł, zajmujący się od lat prozdrowotnym aktywizmem w społeczności LGBT+. Skończyło się na tym, że połączyliśmy jego aktywistyczną wiedzę z moją lekarską profesją i założyliśmy Poznańskie Centrum PrEP, pierwsze takie miejsce w Poznaniu.

Szybko znalazła się klientela?

Błyskawicznie, bo założyłem sobie profil na Grindrze i zacząłem wysyłać do wszystkich wiadomości, że powstało w Poznaniu miejsce, w którym można dostać PrEP. Ta strategia okazała się niezwykle skuteczna i przy okazji Centrum stało się dla mnie odskocznią od tego, co robiłem do tej pory, a co nie dawało mi satysfakcji i przyjemności. Natychmiast to polubiłem. Chyba po raz pierwszy, będąc lekarzem, zacząłem chodzić do pracy z przyjemnością.

Powiedz proszę, bo nigdy dość powtarzania, co to jest PrEP?

To lek, który przyjmowany profilaktycznie zapobiega zakażeniu wirusem HIV. Stosuje się go w zależności od zachowań seksualnych. Jeśli ktoś często podejmuje spontanicznie ryzykowne zachowania seksualne, może brać jedną tabletkę codziennie. Jeśli natomiast masz ułożone plany seksualne, na przykład wiesz, że będziesz uprawiał seks w weekend, bierzesz dwie tabletki od dwudziestu czterech godzin do najpóźniej dwóch godzin przed stosunkiem seksualnym, a następnie jedną tabletkę dziennie przez dwa dni po stosunku. To jest tak zwany PrEP okazjonalny.

Ile PrEP teraz kosztuje?

Opakowanie trzydziestu tabletek to koszt około dwustu złotych. Dla osób zamożniejszych nie jest to znaczący wydatek, ale dla wielu z cieńszymi portfelami, szczególnie młodych, to jest dużo. PrEP nie jest niestety refundowany, nawet częściowo. Mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni, choćby z przyczyn ekonomicznych, bo profilaktyka jest zawsze tańsza niż późniejsze dożywotnie leczenie osób żyjących z HIV.

Oprócz PrEP-u jest też PEP.

Coraz bardziej ostatnio popularny. PrEP, jak powiedziałem, zażywamy przed, a PEP zażywamy po ryzykownym kontakcie, najlepiej do siedemdziesięciu dwóch godzin po. Wtedy jest najskuteczniejszy. Nie będziesz na pewno zaskoczony, jak ci powiem, że najwięcej osób zgłasza się do nas po PEP po weekendzie. Dodajmy, że PEP też nie jest darmowy - zestaw trzech składających się na niego leków, dostępnych wyłącznie na receptę, kosztuje tysiaka. Za darmo można otrzymać PEP w przypadku gwałtu w szpitalu przy Szwajcarskiej. Polecam świetny ogólnopolski portal do konsultacji online, prepomat.pl. Korzysta z niego dużo osób.

W 2022 roku Poznańskie Centrum PrEP przekształciło się w Przychodnię Stonewall, która działa przy Półwiejskiej. Czemu służyła ta metamorfoza?

Znaczącemu zwiększeniu liczby pacjentów, wynikającemu z połączenia naszego dużego już doświadczenia profilaktycznego z możliwościami marketingowymi Grupy Stonewall. Ten pomysł znakomicie zadziałał, bo zgłasza się do nas o wiele więcej osób, obecnie około pół tysiąca miesięcznie. Nie tylko po PrEP czy PEP, ale również na badania wykrywające infekcje przenoszone drogą płciową czy na szczepienia. Podajemy również hormony osobom transpłciowym w trakcie tranzycji.

Przychodnia wprowadziła oryginalny program lojalnościowy. Zaskoczyła cię jego sława?

Nie spodziewałem się aż takiej, ale się oczywiście ucieszyłem. Mówimy o Wenerakach, które były moim pomysłem, choć samą nazwę wymyślił pracujący wówczas w przychodni Łukasz Jurewicz. Kiedy odkryłem firmy produkującą pluszaki w kształcie bakterii i wirusów, także tych przenoszonych drogą płciową, nie mogłem nie skorzystać. Zorganizowaliśmy więc w przychodni program lojalnościowy, w którym zbiera się po każdej wizycie pieczątkę, a po uzbieraniu dziesięciu można sobie wybrać Weneraka.

Pieczątki nie mają przypadkowych kształtów.

Są w kształcie bakłażana lub brzoskwini, więc kiedy pytamy naszych queerowych pacjentów, co wybierają, zawsze wywołuje to w recepcji salwę śmiechu.

Bo w emotikonowym świecie bakłażan oznacza penisa/stronę penetrującą, a brzoskwinia tyłek/stronę penetrowaną.

Nie wiem zupełnie, o czym mówisz, propagujemy po prostu zdrowotne walory owoców i warzyw.

Weneraki szybko stały się wiralem.

Rzeczywiście zrobiły furorę w sieci i informowały o nich ogólnopolskie media. Bardzo nam w tym pomogła Kaja Godek, bo związany z nią portal napisał, że promujemy łapanie chorób wenerycznych. Nie wiem dokładnie, kto chciałby się zakazić jakąkolwiek chorobą, żeby dostać pluszaka, ale to już są meandry myślowe pani Godek. W każdym razie zapraszamy bardzo do przychodni, żeby się badać, bo nie ma nic lepszego niż profilaktyka. A przy okazji czekają na wszystkich Krętek Andrzej (krętek wywołuje kiłę) i Rzeżączka Marzena.

Jak jest w Poznaniu z liczbą nowych zakażeń HIV?

Trzeba powiedzieć, że jest całkiem nieźle, bo o ile liczba zakażeń w Polsce wzrosła w zeszłym roku o trzydzieści procent, o tyle w Poznaniu utrzymuje się na stałym poziomie, a nawet symbolicznie spadła o jedną osobę. W sumie w Poznaniu wykrywa się tylko około stu nowych zakażeń rocznie. Wynika to z coraz większej świadomości, do czego z pewnością przyczyniamy się działalnością Przychodni Stonewall. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że Poznań jest w kwestii HIV/AIDS zieloną wyspą.

Niektórzy mówią, że tęczową.

To też. Kiedy kupowałem mieszkanie w kamienicy na Jeżycach, zupełnie nie podejrzewałem, że niecałą dekadę później będą tak przyjemne do życia i modne, że staną się gejowskim sercem miasta.