Dawid Abramowicz
Parady i procesje

młody mężczyzna w czarnej koszuli, oparty o wielki głaz - grafika rozmowy
Dawid Abramowicz, fot. Grzegorz Dembiński
Dawid Abramowicz
Parady i procesje

Musisz być ciągle w ruchu?

Muszę, i tak jest od wielu lat. Zaczęło się od roweru, bo kiedy byłem społecznikiem miejskim, członkiem i potem przewodniczącym Rady Osiedla Świerczewo, potrzebowałem szybko i łatwo się przemieszczać. Rower okazał się w tym oczywiście najlepszy. Do tego kilka lat temu doszła siatkówka, którą trenuję w Orionie, poznańskim klubie sportowym dla osób LGBT+, i wyprawy na łono natury z Orion Voyage.

Wliczasz w ten ruch pielgrzymki?

Nie lubię słowa pielgrzymka, bo kojarzy mi się z polskimi pielgrzymkami, gromadnymi i głośnymi. Camino de Santiago to zupełnie coś innego, to indywidualna wędrówka jednym z kilku europejskich szlaków wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO, wiodących do Santiago de Compostela w hiszpańskiej Galicji. Jest to więc połączenie aspektów duchowych, kulturowych, sportowych i krajoznawczych. Przejście Camino było moim wielkim marzeniem, które udało mi się spełnić, kiedy miałem dwadzieścia trzy lata. Była to wędrówka w nieznane, bo nie wiedziałem wtedy, gdzie będę spał, gdzie jadł, kogo poznam. Wiedziałem tylko, że mam do przejścia północną Hiszpanię. Ostatnio, w sumie już po raz szósty, wędrowałem wspólnie z mamą, tym razem szlakiem wiodącym z Porto.

Mały Dawid też był w ruchu?

Ciągle - rowery, spacery, wyjazdy nad morze, rzadziej w góry.

Z Poznania?

Tak, jestem stąd. Można powiedzieć: typowy poznaniak.

Co to znaczy?

Zwięzłe myślenie, praktyczność, gospodarność i zaangażowanie społeczne. Wychowywałem się na wspomnianym Świerczewie, gdzie dominuje zabudowa jednorodzinna. To był mój mały świat, z dużą ilością zieleni, z nieodległym Wielkopolskim Parkiem Narodowym, z płynącą Górczynką i z Szachtami, czyli gliniankami, na których terenie, jako rada osiedla, doprowadziliśmy do powstania wieży widokowej. Rodzice, pochodzący spod Poznania, sprowadzili się do miasta pod koniec lat 80., więc my z siostrą urodziliśmy się już tutaj. Dom był bardzo rodzinny, otwarty, do rodziców przychodziło dużo znajomych, a my z kolegami spędzaliśmy czas nie przed komputerami, ale na świeżym powietrzu. Siedem lat temu rodzice sprzedali dom i wrócili na wieś, a ja się przeniosłem na Grunwald. Wyjątkową dla mnie pamiątką po tym domu jest wiersz, który o nim napisałem i który wydałem dwa lata temu w tomiku Holoceńskie. Te wiersze mają oczywiście piętno młodości, może nie są najwybitniejszą poezją, ale myślę, że nie są złe, a na pewno nie jest zły ten o rodzinnym domu.

Kiedy w nim odkrywasz, że jesteś inny?

W okresie dojrzewania i powiem ci, że nie miałem z tym, że jestem gejem, szczególnego problemu. Pewnie dlatego zrobiłem coming out dość wcześnie, bo mając jakieś piętnaście lat. Oczywiście w gronie znajomych i dla nich to było okej. Inną dynamikę akceptacji miała rodzina.

Inna dynamika akceptacji - bardzo dyplomatyczne sformułowanie.

Rodzina potrzebowała więcej czasu, bo - tak to widzę - pokolenie naszych dziadków i rodziców było po prostu ukształtowane w innych realiach i coś, co dla ludzi urodzonych niedawno jest oczywiste, dla nich takie nie było. I ja to jakoś rozumiem.

Randkowałeś w czasach szkolnych?

Tak, miałem w szkole chłopaka z równoległej klasy, poznaliśmy się przez przyjaciółkę. Wszyscy o tym wiedzieli, nie było z tym problemów. Wiedziała też o mnie moja wychowawczyni, polonistka, której nie bardzo odpowiadało, że aż tyle czasu poświęcam na działalność społeczną, kosztem lekcji. Postanowiła mnie pewnego razu odpytać. Zadanie polegało na analizie wiersza, co uwielbiałem robić, za co dostałem, moim zdaniem, zaniżoną ocenę. Wywiązała się między nami dyskusja, która skończyła się wezwaniem rodziców. Do szkoły przyszła mama, której wtedy moja wychowawczyni zasugerowała sprawę mojej orientacji.

To była jej zemsta za twoją niezgodę na zaniżoną ocenę?

Na to wyglądało. Nie tak dawno mieliśmy spotkanie klasowe na tarasie Arkadii, gdzie opowiedziałem o tym przy wszystkich, a że obok, na placu Wolności, była akurat karuzela, w ramach przeprosin była wychowawczyni zaprosiła mnie na przejażdżkę i tak cała sprawa została zamknięta. Bardzo się dzisiaj lubimy i mamy dobry kontakt.

Chodziłeś wtedy do gejowskich knajp?

Chodziłem, ale nie w takich okolicznościach, o których pewnie myślisz. Na Rybakach działała wówczas La Cantada, gdzie się spotykała Wiara i Tęcza, społeczność skupiająca wierzące osoby LGBT+, do której trafiłem zaraz po jej założeniu. Miałem wtedy dziewiętnaście lat. Informację o jej powstaniu znalazłem w internecie i bardzo się ucieszyłem, że powstaje taka grupa.

Kościół był zawsze ważny w twoim życiu?

Wychowywałem się w katolickiej rodzinie i katolicka tradycja, duchowość nadal są we mnie. Nigdy nie chciałem z nich rezygnować. I od razu dodam, bo pewnie zaraz mnie zapytasz, że nie byłem ministrantem. Śpiewałem za to przez dwanaście lat w kościelnym chórze i pracowałem jako wolontariusz w przykościelnej świetlicy, gdzie pomagaliśmy uczniom odrabiać lekcje. Określam się jako osoba, dla której duchowość jest ważna. Do Kościoła katolickiego jako instytucji mam dystans, a episkopat moim zdaniem mu dzisiaj po prostu szkodzi. Na mszę chodzę do dominikanów, na tę ostatnią o dwudziestej pierwszej.

Czy twoje chodzenie do kościoła jest problematyczne dla znajomych LGBT+?

Nie jest to na pewno popularne w naszej społeczności, dla wielu to wręcz trudne do przyjęcia, innych to intryguje, jeszcze innych dziwi. Są tacy, którzy chcą ze mną o tym dyskutować, zdarzyły się nawet skrajne emocje i wyrzuty. Oczywiście jeśli ktoś chce porozmawiać ze mną na poważnie, nie ma problemu.

Na poważnie od wielu lat angażujesz się również w działalność społeczną.

Myślę, że to się po prostu brało z mojej natury i wielu dobrych przykładów wkoło. Nawet mój doktorat był poświęcony partycypacji społecznej, w którą nadal mocno wierzę. Wierzyłem w nią już jako nastolatek, jako wolontariusz w przykościelnej świetlicy, samorządzie szkolnym w liceum, działając w radzie osiedla czy teraz w Orionie.

Myślisz, że to cię chroniło przed homofobią? Trudno atakować społecznika, kogoś, kto robi coś dobrego dla innych.

Pewnie tak, bo trudno podważyć sensowność moich społecznych i charytatywnych działań. Na pewno ataków na mnie nie ułatwia też moja introwertyczna natura. Do tego byłem zaangażowany również w bardziej konserwatywne inicjatywy, jak choćby chór kościelny. W ogóle umiem rozmawiać z osobami o bardziej tradycyjnych poglądach i nie daję się łatwo prowokować. A może po prostu mam szczęście, bo naprawdę nie przypominam sobie żadnych wielkich tragedii związanych z moją orientacją.

Kiedy postanowiłeś zostać geografem?

Już w podstawówce, kiedy zobaczyłem przez okno, na parapecie sąsiedniego gimnazjum wielki globus. Można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Od tego czasu byłem najpilniejszym uczniem na geografii i robiłem kartkówki starszej siostrze. Nie miałem również, jak się domyślasz, żadnego problemu z wyborem studiów - wybrałem geografię na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, gdzie dzisiaj, już po doktoracie, uczę.

Czyli nie miałeś problemu z wyborem ani przed studiami, ani po?

Nie miałem, chciałem uczyć. Przed studiami chciałem uczyć w szkole, a w czasie studiów wiedziałem już, że chcę uczyć na uniwersytecie. Dzisiaj łączę oba rodzaje edukacji, bo oprócz studentów uczę geografii w szkole specjalnej, gdzie mam uczniów z autyzmem, z niepełnosprawnościami ruchowymi, często sprzężonymi z innymi chorobami. Dobrze czuję się z tym, że poza wiedzą teoretyczną w zakresie edukacji również ją praktykuję. Natomiast jako badacza najbardziej mnie dzisiaj interesuje geoturystyka - alternatywna forma turystyki, która bardzo zwraca uwagę na cechy fizyczne powierzchni Ziemi, jak rzeźba terenu, jeziora, góry czy wulkany.

Po tych górach wędrujesz w ramach Grupy Voyage z członkami Oriona, którego jesteś współtwórcą. Skąd pomysł?

Inspiracją był film Krewetki w cekinach, opowiadający o tęczowej drużynie piłki wodnej, która chce wystartować w zawodach Gay Games. Po jego obejrzeniu postanowiliśmy z przyjacielem, Danielem, żeby taką drużynę założyć w Poznaniu. Z water polo nam jednak nie wyszło, bo nie jest to u nas popularny sport, więc stwierdziliśmy, że trzeba wziąć się za siatkówkę. Wynająłem halę sportową w szkole, w której wówczas pracowałem. Nieoceniony był Grinder, na którym razem z kumplem, Szymonem, trenerem piłki nożnej, zwerbowaliśmy pierwszy skład, dodając swoich znajomych, i tak to się zaczęło. A potem pojawił się Paweł Kardynia, z którym już rozmawiałeś do Innego Poznania, i zaczęliśmy zwiększać liczbę zawodników i dyscyplin. Teraz myślimy o sekcji pływackiej, ten pomysł jest najpopularniejszy. A Voyage to nasze wędrówki w ramach geoturystyki. Chodziliśmy już po Górach Kaczawskich, po Górach Złotych czy po Górach Bialskich, które nie są na szczycie popularności turystycznej. Robimy też spływy kajakowe, jeździmy rowerami.

Ile osób wędruje?

Ostatnio po Beskidzie Śląskim wędrowało prawie trzydzieści, ale aktywnie udziela się w naszej grupie dwa razy więcej. Niedawno mieliśmy wyjazd na grzyby. W listopadzie, już tradycyjnie, wybieramy się na Ślężę, ale chcemy też odwiedzić Kotlinę Kłodzką, po której co prawda już dużo chodziliśmy, ale planujemy powrót w ramach turystyki solidarnościowej, żeby wesprzeć tegorocznych powodzian.

Korzystasz z queerowej oferty Poznania?

Raz w miesiącu jestem w Lokum, raz na trzy miesiące w HaHu, a raz w roku na Marszu Równości i procesji na Boże Ciało. Uczestniczę więc w dwóch największych paradach w mieście i tak jest dobrze. Bardzo mnie cieszy, że rodziny z dziećmi biorą udział w obu tych wydarzeniach.

A ty chciałbyś mieć dzieci?

Jeszcze nie teraz, ale tak, chciałbym.

Trudno jest znaleźć partnera, który też by chciał?

Trudno, ale jest to możliwe. Trzymaj kciuki.

Nie mogę, bo jem twoje pyszne ciasto z krzyżem z cukru pudru!

To jest migdałowa tarta de Santiago, tradycyjne, galicyjskie słodkie. Taką tartą raczą się pielgrzymi, którzy docierają do Santiago de Compostela, największego centrum pielgrzymkowego Europy. Ukroję ci jeszcze kawałek do domu, oczywiście ten z krzyżem.