Darek Baranowski
Pełen hajlajf

młody mężczyzna na tle salonu fryzjerskiego - grafika rozmowy
Darek Baranowski, fot. Grzegorz Dembiński
Darek Baranowski
Pełen hajlajf

Nie tylko gej, ale jeszcze fryzjer - jesteś potwierdzeniem bardzo popularnego stereotypu.

Co zrobić, muszę z tym jakoś żyć. Ale wiesz, jest naprawdę wielu fryzjerów, którzy są hetero, chociaż bardzo długo traktowano ten zawód jako damski. Nawet w czasach, kiedy najsłynniejsi fryzjerzy byli mężczyznami, jak choćby Vidal Sassoon czy Antoine de Paris. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku postanowiłem zostać fryzjerem, połowa rodziny się ze mnie śmiała i prawie cała szkoła zawodowa, do której chodziłem.

Wybranie fryzjerstwa w szkole zawodowej było swego rodzaju coming outem?

Dla niektórych pewnie tak, chociaż to był wtedy temat szeptany. Nie było takiej swobody, by móc to otwarcie powiedzieć: ani w mojej szkole, ani w dwóch innych, w których musiałem terminować - w pierwszej cztery tygodnie, w drugiej sześć. Ta pierwsza była w Zgorzelcu i byłem tam jedynym chłopakiem, a druga w Świebodzicach niedaleko Wałbrzycha i tam już było nas sześciu uczących się na fryzjerów wśród samych stolarzy, więc sobie wyobraź, jak tam było wesoło.

Stolarze wam dogadywali?

Oczywiście, leciały klasyczne dowcipy o pedałach.

Zanim pójdziemy dalej, chcę cię jeszcze zapytać o słowo fryzjer, które zaczęło być wypierane przez stylistę włosów/fryzur. Ty jesteś fryzjerem czy stylistą, i czy to w ogóle ma znaczenie?

Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia, możesz mówić tak i tak. Zresztą ostatnio wraca rzemieślniczy termin czeladnik fryzjerstwa - ja mam taki tytuł na świadectwie. Dzisiaj jest trochę tak, że kiedy ktoś zaczyna, nazywany jest najczęściej po prostu fryzjerem, a kiedy już osiągnie wysoki poziom, nazywa się go stylistą. Ale oczywiście to nie jest żadną regułą. Na TikToku jest mnóstwo samozwańczych stylistów, choć nieraz potrafią niewiele.

Ile miałeś lat, kiedy postanowiłeś zostać fryzjerem?

Chyba trzynaście, w siódmej klasie podstawówki, kiedy zacząłem się zastanawiać, gdzie iść dalej. Nie chciałem do liceum i potem na studia, bo nauka nie była moim powołaniem. Chciałem raczej mieć w ręku konkretny fach, dlatego wybrałem szkołę zawodową i ani nie żałuję, ani się tego nie wstydzę, chociaż wiem, że zawodówki nie mają dobrej opinii.

Gdzie wtedy mieszkałeś?

W Zielonej Górze.  Tam się urodziłem i wychowałem. Miałem super dzieciństwo, wspaniałych rodziców i młodszego o siedem lat brata. Tato pracował w milicji, potem policji, a mama była kelnerką i barmanką w najlepszych knajpach, później także kierowniczką bufetu, dzięki czemu za komuny mieliśmy w domu mięso, kawę i inne rarytasy. Do tego nasza sąsiadka była kierowniczą Peweksu, więc pełen hajlajf! W ślady mamy poszedł brat, który jest znakomitym barmanem - uczy barmaństwa, sędziuje w międzynarodowych zawodach i ma ze wspólniczką w Zielonej Górze swój koktajlbar. Jak widzisz, w naszej rodzinie ceni się konkretny fach w ręku.

Kiedy zacząłeś sobie zdawać sprawę, że nie jesteś hetero?

Musimy wrócić do wspomnianego już kursu zawodowego ze stolarzami. To był czas, kiedy miałem dziewczynę, która też się uczyła fryzjerstwa. Kasia była bardzo określonym typem: solarium, dużo biżuterii i fryz, zawsze zrobiona od góry do dołu. Wpadła więc w oko jednemu ze stolarzy, który zaczął ją podrywać. Efekt był taki, że to on zaczął mi się podobać. Takim sposobem, można powiedzieć, zostałem gejem.

Wspaniała historia.

Bawi mnie do dzisiaj.

Fryzjerstwo to fach do praktycznej nauki. Gdzie się go uczyłeś poza szkołami zawodowymi, o których mówiłeś?

Zgłosiłem się w Zielonej Górze do pani Marii Stołpiak, która miała mały zakład fryzjerski, i to ona mnie tak naprawdę wyuczyła zawodu. Chodziłem do niej przez trzy lata kilka razy w tygodniu, zaczynając oczywiście od najprostszych zadań. Po jakimś czasie pani Maria mówi: Darek, teraz pierwsza klientka, która wejdzie, jest twoja - myjesz jej włosy. I po chwili wchodzi moja mama, która chce zobaczyć, jak sobie radzę. Radziłem sobie tak, że mama po umyciu przeze mnie włosów miała całe plecy mokre.

Ale podejrzewam, że najbardziej stresujące było pierwsze cięcie?

Oczywiście, bo jak utniesz, nie ma odwrotu. Na szczęście moim pierwszym klientem był brat. Skończyło się na tym, że musieliśmy iść potem do innego fryzjera, żeby mu ogolił głowę na sześć milimetrów, i nawet po tym goleniu było widać nierówności.

Edukacja na błędach, inaczej się nie da.

Kiedyś pani Maria dała mi specjalny puder do rozjaśniania włosów, taki do balejażu na folię. Powiedziała, żebym ćwiczył na ciotkach robienie pasemek, i tak ćwiczyłem, że ten puder mi się skończył, więc kupiłem jego polski zamiennik. Robię pasemka koleżance sąsiadki, a ona, że ta folia ją parzy. Dotykam, sprawdzam, folia rzeczywiście jest gorąca, a pod nią kompletnie spalone włosy, które po rozwinięciu odpadły. Maria śmiała się z tego, jak ty teraz: Darek, tego pudru nie można zamykać w aluminium! Tak się uczyłem zawodu.

Ile ofiar zostało poniesionych?

Nie umiem ich policzyć, ale było warto.

Jaki był kolejny przystanek na twojej fryzjerskiej drodze?

W Polsce otwierała się duża sieciówka, salony urody Gabriel, która zaczęła zatrudniać młodych fryzjerów. Zgłosiłem się tam, zdałem praktyczny egzamin i dostałem na powitanie ośmiotygodniowy kurs prowadzony przez znakomitych włoskich fryzjerów. To była naprawdę świetna szkoła, która otworzyła mi głowę na to, jak fryzjerstwo może w ogóle wyglądać. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się ze światem celebrytów, pokazami mody i sesjami zdjęciowymi. Wtedy również, w połowie lat dziewięćdziesiątych, postanowiłem, że chcę mieszkać w Poznaniu, który znałem, bo przyjeżdżałem tu często jako dziecko.

Szczęśliwe wejście w dorosłość?

Nie całkiem, bo jadąc na egzamin do Gabriela, dostałem w autokarze ataku padaczki - taka była diagnoza, że mam padaczkę. Dostałem więc na nią leki, ale one bardzo źle na mnie wpływały, czułem się ciągle zamroczony, dlatego po dwóch latach je odstawiłem. Po pewnym czasie znów dostałem podobnego ataku i, skracając historię, okazało się, że mam glejaka w lewej półkuli i że nic się nie da z nim zrobić, tylko czekać na śmierć. Wtedy Maciej Krajewski, Łazęga Poznańska, który jest pielęgniarzem na onkologii, polecił mi specjalistę w Bydgoszczy, gdzie trafiłem z bratem, bo okazało się w międzyczasie, że on także ma glejaka. Najpierw operowany był brat, potem dwukrotnie ja i szczęśliwie żyjemy do dzisiaj, chociaż oczywiście doroczne badania to zawsze nerwówka. Efekt jest taki, że postanowiłem od czasu diagnozy żyć pełną piersią, żyć najlepiej jak mogę. 

I żyć w Poznaniu. Nie chciałeś wtedy, na początku kariery, do Warszawy?

Był taki pomysł, nawet niejeden. Na początku lat dwutysięcznych Jaga Hupało zaproponowała mi i Piotrowi Bocianowi, z którym pracowaliśmy już w jednym z poznańskich salonów fryzjerskich, pracę w jej warszawskim salonie. Miała go niebawem otworzyć. Wszystko się jednak przeciągało, więc w międzyczasie zaczęliśmy z Piotrem myśleć o czymś swoim. Co ciekawe, na początku nie bardzo się z Piotrem lubiliśmy, konkurowaliśmy o tych samych klientów, ale w końcu zmieniło się to najpierw w przyjaźń, a potem jeszcze we wspólny biznes, który wziął się tak naprawdę z chęci samorozwoju. Nasze Hair Bazaar Studio otworzyliśmy w 2000 roku.

Skąd nazwa? Mamy już w mieście ważny dla naszej historii Bazar.

Nasz Bazaar, przez dwa a, został oczywiście zainspirowany magazynem Harper's Bazaar, ale jednocześnie, masz rację, nazwa współgra z historycznym hotelem w centrum Poznania.

Studio otworzyliście przy ulicy Krysiewicza, w okolicy wówczas nieciekawej.

Bo znaleźliśmy tam trzystumetrowy, dwupoziomowy lokal, który był idealny na nasze potrzeby, chociaż - to prawda - ten rejon Poznania raczej się wtedy omijało. To nas jednak nie odstraszyło, zresztą okolica zaczęła się dość szybko zmieniać za sprawą Grażyny Kulczyk, która była już wtedy moją klientką i przychodziła codziennie za dziesięć siódma na mycie i czesanie. Któregoś razu przychodzi z córką i mówi: Darek, jesteśmy sąsiadami. Kupiłam ten park obok i zaczynamy przebudowę Starego Browaru. Browaru, który zmienił tę część miasta zupełnie i dzisiaj jest budynkiem ikonicznym.

Wiele osób myślało, że jesteście z Piotrem Bocianem parą?

Oczywiście, ale nigdy parą nie byliśmy. Tylko parą przyjacielską i biznesową. Piotr, warto tu dodać, bardzo szybko wyszedł z szafy. Miał chyba czternaście lat, kiedy powiedział wszystkim, że jest gejem, i prowadził zawsze otwarte, gejowskie życie.

A ty?

Ja miałem z tym do pewnego momentu problem, który wynikał ze strachu przed odtrąceniem, szczególnie przez najbliższych. Dlatego mój coming out był późno, zrobiłem go już jako dorosła, samodzielna osoba. Rodzice dowiedzieli się właściwie tak, że przyjeżdżaliśmy na winobranie z Piotrem i jego partnerem Krzysztofem, więc nie było trudno się domyślić. I nie było ze strony najbliższych żadnego odtrącenia, rodzice znają moich przyjaciół i znajomych gejów, nie mają z nimi problemu. Z bratem było podobnie, a powiedziałem mu, kiedy się upiłem po rozstaniu z chłopakiem. Co ty taki dzisiaj jesteś dziwny? - spytał brat. Bo chłopak mnie zostawił! - odpowiedziałem. Napiliśmy się i taki to był coming out. Miałem wtedy jakieś dwadzieścia cztery lata.

W tym kilka już bardzo pracowitych.

Zawsze dużo pracowałem, Piotr też, nieraz dziesięć, dwanaście godzin na dobę. Dzisiaj, jak trzeba, jest podobnie. Ale nie narzekam, cieszę się z tego, że mam co robić i są nieustannie klienci. Kalendarz mamy zwykle wypełniony na dwa miesiące do przodu.

Wasza pracowitość, choć niezwykle ważna, nie tłumaczy całkowicie waszego powodzenia, bo są bez wątpienia w Poznaniu inni pracowici fryzjerzy. Jaka jest tajemnica sukcesu Hair Bazaar Studio?

Myślę, że nasza otwartość na ludzi i bogate życie towarzyskie. Zawsze organizowaliśmy u nas wernisaże, pokazy mody, imprezy. Chcieliśmy, żeby to miejsce było czymś więcej niż tylko salonem fryzjerskim. Nauczyliśmy też zawodu mnóstwo osób, wiele z nich prowadzi dzisiaj w Poznaniu swoje salony. Takie rozstania są oczywiście trudne, bo się w kogoś inwestuje, a potem ten ktoś buduje na tym swoje, ale taka jest naturalna kolej rzeczy. Początkowo nie potrafiłem sobie z tym poradzić, wydawało mi się, że to, że ktoś odchodzi, to moja wina, ale potem zrozumiałem, że tak musi być w naszym zawodzie. Sam przecież też odchodziłem na swoje. Ważny jest natomiast sposób odchodzenia, bo można odejść z klasą i bez klasy, doświadczyliśmy jednego i drugiego, ale mamy też osoby, które są z nami niezmiennie od wielu lat.

Czy to, że salon założyło i prowadziło dwóch gejów, miało znaczenie?

Myślę, że miało, nawet duże, szczególnie na początku, bo sam wiesz, że ćwierć wieku temu geje byli czymś trochę egzotycznym. Chodzenie do fryzjera geja dla jednych było pokazaniem swojej otwartości, dla innych było atrakcyjne towarzysko, jeszcze inni, szczególnie kobiety, uważali, że geje umieją dodatkowo podkreślić ich atrakcyjność, bo inaczej na nich patrzą.

A doświadczyłeś w Poznaniu homofobii?

Poza jakimś wyzwiskiem tu i tam nic strasznego mnie nie spotkało. Mam raczej w tym temacie zestaw zabawnych anegdot. Na przykład taką: przyszła kiedyś do nas na strzyżenie, jeszcze nie w naszym salonie, kobieta z synem i mówi do mnie: Wie pan co, chodziliśmy do takiego Tomka, ale on jest gejem, więc musieliśmy przestać tam chodzić. Uśmiechnąłem się, ostrzygłem jej syna i przy płaceniu mówię: Wie pani co, do mnie też już nie będzie pani mogła z synem przychodzić, bo ja też jestem gejem. Uśmialiśmy się bardzo z Piotrem i jego klientką, a pani nigdy już do nas nie wróciła.

Dzisiaj to jest inne miasto?

Oczywiście, tego się nawet nie da porównać. Kiedy przeprowadziłem się do Poznania, byłem na imprezie gejowskiej, która, pamiętam jak dziś, była organizowana w jednym z barów mlecznych na Grunwaldzie. W barze mlecznym, jak w Dziewczynach do wzięcia! Tam poznałem między innymi Tomka Nikitę, czyli tego Tomka, do którego przestała chodzić pani homofobka z synem. Pamiętam, że na Grobli, która była wtedy okropną, penerską okolicą, też była podziemna gejowska knajpa - małe, dość przerażające miejsce w piwnicy z toaletą za kotarą. Przeszliśmy więc długą drogę od tych śmierdzących piwnic do gejowskiej knajpy w Zamku.

Na marsze równości kiedy zacząłeś chodzić?

Dość późno, bo właściwie od czasu, kiedy zaczęła je organizować Grupa Stonewall. Wcześniej nie czułem takiej potrzeby, dzisiaj świetnie się na marszach bawię. Zresztą nie tylko ja. Do Poznania na Marsz Równości przyjeżdża coraz więcej osób z Polski, które, sam to często słyszę, mówią, że Poznań jest najbardziej queerowym miastem w naszym kraju.

Nie chciałeś się z niego wynieść?

Był taki pomysł. Rozważaliśmy z Piotrem otworzenie drugiego salonu - w Warszawie. Plan był taki, że ja będę prowadził ten warszawski, a Piotr - poznański, ale potem nam przeszło. W Warszawie jestem często, kiedy miałem tam chłopaka, bywałem prawie co tydzień, ale Poznań wygrał i bardzo się z tego cieszę.

Co jest teraz najmodniejsze w świecie fryzur?

Rozmaite są trendy. One oczywiście niejednokrotnie wracają, tak jak teraz wróciła moda na fryzury z lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Czasy, w których połowa kraju nosiła jedną modną akurat fryzurę, już minęły.

Zawsze robisz to, o co proszą klienci?

To, z czym przychodzą, traktuję raczej jako inspirację. Co do zasady, jestem otwarty, ale oczywiście nie robię rzeczy, które uważam za złe. Wtedy muszę odmówić. Były takie osoby, które się na mnie obraziły, były takie, które zrobiły to, co chciały, u innych i efekt był opłakany. Ale to jest zdecydowana mniejszość. Mniej więcej połowę moich klientek stanowią osoby przychodzące do mnie od wielu lat, nawet jeśli dzisiaj mieszkają w innych miastach.

Czy to wszystko oznacza, że Hair Bazaar Studio nie musi się reklamować?

Nie ma lepszej reklamy niż polecenie przez zadowolonych klientów. Poza tym jesteśmy już po tylu latach silną marką na mapie Poznania.

Od trzech lat już nie na Krysiewicza, ale na Świętym Marcinie. Skąd ta zmiana?

Poprzedni lokal, w którym spędziliśmy ponad dwadzieścia lat, wymagał już generalnego remontu, co do którego nie udało nam się dogadać z właścicielem kamienicy, więc postanowiliśmy poszukać czegoś innego. Ku mojemu zaskoczeniu ta wyprowadzka nie była trudna, co znaczy, że była potrzebna. Byłem niedawno w naszym dawnym lokalu na Krysiewicza, bo prowadzi w nim teraz restaurację moja znajoma, która przeniosła tam ze Świętego Wojciecha swoją La Bottegę. Siedziałem przy stoliku w miejscu, gdzie było moje stanowisko pracy. To było bardzo zabawne usiąść tam po tylu latach.  

W grudniu 2023 roku Piotr Bocian niespodziewanie zmarł. Coś, co wspólnie stworzyliście i prowadziliście przez lata, prowadzisz teraz sam.

Jego śmierć była dla mnie szokiem, przez jakieś dwa miesiące zupełnie nie wiedziałem, co będzie dalej, jak funkcjonować bez osoby, z którą przez blisko trzydzieści lat się przyjaźniłeś i prowadziłeś biznes. Trzeba się jednak było w końcu ogarnąć, bo życie płynie dalej, i przestawić się na jednoosobowe zarządzanie. Myślę, że jest już dobrze i że będzie dobrze. Teraz pracuję jeszcze więcej, ale ta praca nieustannie sprawia mi przyjemność, co po tylu latach wydaje się naprawdę sporym osiągnięciem.