Najlepsi specjaliści spotkali się w Poznaniu, by porozmawiać o polszczyźnie. Podczas ósmej już debaty w Centrum Kultury Zamek dyskutowali: prof. Renata Przybylska, językoznawczyni, Ewa Siedlecka, publicystka, prof. Waldemar Kuligowski - antropolog kulturowy, oraz prof. Ryszard Piotrowski - prawnik. Tematem przewodnim było hasło "Język w debacie publicznej. Wolność i jej granice". Spotkanie poprowadził Bartek Chaciński, a patronat nad debatą objął Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania.
- "Mówić dobrze może tylko ten, kto myśli rozumnie". Sądzę, że ten aforyzm Cycerona powinien zawisnąć nad trybuną sejmową - mówił Jacek Jaśkowiak. - Nikomu by nie uwłaczał, za to wszystkim by przypominał, że udział w publicznej debacie nie jest okazją do wygadywania nadętych lub serwilistycznych głupstw, lecz stanowi poważne zobowiązanie w stosunku do rozumu, rozwagi, wiedzy, tradycji, a także do ludzi myślących inaczej niż my. Ośmioletnie rządy partii, która zrobiła naprawdę dużo, by zanegować sens własnej nazwy, systematycznie dewastowały polszczyznę. Odwracały znaczenia najważniejszych słów, takich jak sprawiedliwość, prawo, wolność, demokracja, by w końcu doprowadzić do ich nieomal całkowitego odrealnienia. Jeśli dzisiaj tak trudno przywrócić praworządność, to między innymi z tego powodu. Po prostu trudno wyjaśnić, czym ona jest, trudno napełnić wydmuszki, jakimi stały się te pojęcia przez zrozumiałą dla ogółu treść.
Prof. Jerzy Brzeziński, członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk i członek Prezydium Oddziału PAN w Poznaniu, przywołał słowa wybitnego logika, Ludwiga Wittgensteina: "Granice mojego języka są granicami mego świata".
- To zdanie doskonale wpisuje się w treść naszej debaty - mówił profesor Brzeziński. - Świat konstruujemy bowiem w języku i za jego pomocą. Od niego zależy, czy będziemy przekazywać pozytywne emocje i włączać innych do swego grona, czy raczej wykluczać.
Coraz trudniej nam rozmawiać
Data debaty nie była przypadkowa.
- Obchodzimy dziś Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego - przypomniała prof. Katarzyna Kłosińska, przewodnicząca Rady Języka Polskiego przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk. - Chciałoby się, by był to dzień radosny. Czy jednak mamy powody do radości? Niedawno Rada Języka Polskiego opublikowała przecież stanowisko dotyczące debaty publicznej, której stan określiła jako dramatyczny.
"Uwolniono w niej nienawiść i inne skrajnie negatywne emocje, przekroczono granice do tej pory nieprzekraczalne - pisała Rada. - Nawet największe różnice poglądów, przekonanie o słuszności własnego programu i racji moralnych nie mogą prowadzić do odczłowieczenia przeciwnika politycznego, odmawiania mu prawa do szczerych intencji, uczciwości, patriotyzmu. Przemoc symboliczna, w tym słowna, może prowadzić w podzielonym społeczeństwie do przemocy realnej. W ostatniej kampanii odwoływano się wprost do wyglądu konkretnych osób, zarzucano konkurentom zagraniczne inspiracje, a nawet zdradę, określano ich jako personifikację czystego zła. Atakowano sąsiednie narody, mniejszości i inne grupy ludzkie, uprzedmiotowiono kobiety".
To stanowisko było punktem wyjścia debaty. Jej uczestnicy zastanawiali się, gdzie leży źródło problemu i czy zmiana jest w ogóle możliwa?
- Obserwuję brak umiejętności wyrażania negatywnych emocji w sposób nieobraźliwy dla drugiej osoby - podkreślała prof. Renata Przybylska. - Sądzę, że powinniśmy uczyć dzieci i samych siebie tego, jak wyrażać złe emocje, by nie ranić innych. Agresywny język jest nieskuteczny, ponieważ nastawia do nas agresywnie rozmówcę.
Prof. Waldemar Kuligowski zauważył, że coraz trudniej jest nam rozmawiać. - Coraz więcej nas dzieli, jesteśmy coraz mniej cierpliwi, nie traktujemy drugiego człowieka jako kogoś, kto może nam coś ciekawego powiedzieć, ale jako przeciwnika - mówił. - Tymczasem prawdziwa, autentyczna rozmowa jest możliwa tylko pod warunkiem, gdy obie strony uznają się za bliźnich. Język potrafi ranić, a wypowiedziane słowa trudno jest cofnąć. Poszerzanie kręgu bliźnich to kierunek, w którym powinniśmy zmierzać. W Polsce to chyba jednak jeszcze odległy horyzont.
Uczestnicy debaty zauważyli również, że słowo stało się narzędziem politycznym. Odpowiedzialność za nie należy jednak do wszystkich. Czy więc dziennikarze powinni cytować, a więc i powielać krzywdzące, obraźliwe słowa polityków? - Ci, którzy je wypowiadają, liczą przecież właśnie na to, że one się rozniosą - mówìła Ewa Siedlecka.
Prof. Ryszard Piotrowski stwierdził, że nasza demokracja jest w pułapce polityki i technologii.- Debata publiczna zawsze była konsekwencją debaty partyjnej - podkreślał. - Brutalizacja języka wynika z przyzwolenia, które jest konsekwencją uznania, że demokracja to konflikt. Technologia zaś zabija przestrzeń wartości w debacie publicznej. Każdy ma swoją bańkę informacyjną, w której siedzi i ogląda to, co podsyca jego emocje. Czy można coś na to poradzić? Tylko opowiadając się po stronie prawdy przeciwko kłamstwu i po stronie prawa przeciwko bezprawiu.
Załóżmy, że inni też mają rację
Rozmawiano też o języku Sejmu: obraźliwych wypowiedziach posłów czy słynnej już ironii marszałka.
- To, co robi Marszałek Sejmu, to trochę belferskie zachowania, momentami zabawne, momentami pouczające - zauważył prof. Kuligowski. - Widzimy, że rośnie znaczenie Sejmu i zainteresowanie tym, co się tam dzieje. Ale równocześnie ogromna rzesza ludzi śledzi Telewizję Republika. Polskie życie polityczne dzielili się na nisze, w których otaczamy się ludźmi podobnymi sobie. Ale tak nie może działać społeczeństwo. Potrzeba nam odwagi, otwarcia się, wyjścia do drugiego człowieka. To niełatwe, ale inaczej się nie da.
- Należy założyć, że ludzie stojący naprzeciw nas mają też jakieś swoje racje, a nie uznawać, że są po prostu głupi - zgodziła się prof. Przybylska. - Owszem, mogą te racje nas nie przekonywać, ale na tym właśnie polega debata!
Gdzie są granice?
Czy więc rzeczywiście przesuwamy granice zachowań dozwolonych?
- Tak, ponieważ internet dał nam na to duże pozwolenie - uznał prof. Kuligowski. - Możemy je przesuwać bezkarnie, bo anonimowo.
- Granice się już przesunęły - podkreśliła prof. Przybylska. - Młodzi ludzie twierdzą, że dla nich słowa, które do niedawna uważane były za wulgarne, nie są już takie. To się już dokonało i szybko się nie odwróci. Przyzwyczailiśmy się do pewnych słów na tyle, że nie budzą obrazy.
Zauważono również, że wulgaryzmy mogą stać się specyficznym zjawiskiem społecznym. Przykładem było słowo "Wyp...ć", prezentowane podczas marszów kobiet oraz "***** ***", pod którymi krył się atak na konkretną partię.
- Pierwsze z nich w moim odczuciu przestało być wulgarne, stało się okrzykiem społecznym - mówiła Ewa Siedlecka. - Słowo ukryte pod 8 gwiazdkami wulgarności jednak nie straciło.
- Hasło niesione podczas marszów kobiet to rozkaźnik - podkreślał prof. Kuligowski. - Ważny był kontekst i to, że wypowiadały je kobiety. Znajdowało się też w otulinie innych haseł, czasem bardzo wyrafinowanych. Nie można tego powiedzieć o ośmiu gwiazdkach, które są mową nienawiści.
Czy i jak można więc naprawić język debaty publicznej?
- Debata publiczna to publiczne użycie rozumu, jak mówił Jurgen Habermas. Ja bym do tego dołożył: i dobra - podsumował prof Kuligowski.
Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego został ustanowiony w roku 1999 przez UNESCO w celu promocji języków używanych w różnych krajach, a także w trosce o ich przetrwanie i ochronę przed tendencjami globalizacyjnymi. W 1999 r. Sejm Rzeczypospolitej uchwalił Ustawę o języku polskim i powołał przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk Radę Języka Polskiego, nakładając na nią obowiązek czuwania nad stanem polszczyzny, w szczególności upowszechniania wiedzy na jej temat.
Organizatorami debaty byli Miasto Poznań i Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN.
AW