5 kwietnia w Forcie VII uczczono pamięć wszystkich represjonowanych i ofiar niemieckiej okupacji. Miejsce nie jest przypadkowe - na jego terenie więźniowie ginęli w wyniku codziennych egzekucji, tortur, nieludzkich warunków bytowych. Historycy szacują, że śmierć poniosło tam ok. 20 tysięcy osób
- Fort VII nie jest jednym z wielu więzień - to pierwszy na polskich ziemiach nazistowski obóz koncentracyjny - mówił Grzegorz Ganowicz, Przewodniczący Rady Miasta Poznania. - Nasze coroczne spotkanie poświęcone jest pamięci wszystkich tych, którzy byli i są ofiarami II wojny światowej. Zawsze jednak przypominamy konkretne osoby i zdarzenia, które miały tu miejsce. W tym roku chcemy szczególnie pamiętać o ks. Gustawie Manitiusie.
Pastor, ks. Gustaw Manitius, był duchownym kościoła ewangelicko-augsburskiego. W 1924 r. został proboszczem, a następnie seniorem (odpowiednikiem biskupa) diecezji wielkopolsko-pomorskiej. Współdziałał w organizowaniu filialnego zboru w Lesznie, w Gdyni, pełnił funkcję administratora polskich zborów m.in. w Bydgoszczy i Toruniu.
Po wybuchu wojny ks. Manitius padł ofiarą terroru niemieckich okupantów - stał się męczennikiem za swą stałość w wierze i wierność Polsce. Znana jest relacja mówiąca, że naziści postawili go przed wyborem. Mógł albo stać się Volksdeutschem - co oznaczało m.in. współpracę w przekształceniu kościoła ewangelickiego w instrument hitlerowców, i odprawianie nabożeństwa jedynie w języku niemieckim - albo ponieść konsekwencje odmowy.
Wielki patriotyzm i wiara nie pozwoliły pastorowi na podjęcie takiej decyzji. Odmówił jakiejkolwiek współpracy z nazistami. 9 października 1939 r. został aresztowany i uwięziony przy ul. Młyńskiej. Zachowały się jego grypsy wysyłane do żony z tego więzienia. Stamtąd około 14 grudnia trafił do obozu w Forcie VII. Prawdopodobnie umieszczono go w jednej z cel w prawej części koszar szyjowych. Ks. Gustaw Manitius zginął prawdopodobnie w nocy z 28 na 29 stycznia 1940 r. (według innych źródeł 30 stycznia).
- Kolej przyszła i na naszą celę - czytał wspomnienia współwięźnia pastora Przemysław Terlecki, dyrektor Wielkopolskiego Muzeum Niepodległości. - Skoro strażnik kluczem dotknął drzwi, wszyscy raptem ruszyliśmy z legowiska i jak zwykle, stanęliśmy na baczność w dwóch szeregach. Wtedy strażnik wywołał mego sąsiada, ks. Manicjusza. Poszedł z miejsca, bez czapki, bez marynarki, w samych skarpetkach. Strażnik zamknął drzwi, zgasił światło. Nagle ponownie usłyszeliśmy bieganie, krzyki, hałasy - jak na polowaniu. Strzały... Jęki konających... i znowu cisza. Po chwili ponownie strzały... przejmujący jęk padającej tuż koło naszej celi ofiary... Po krótkiej przerwie słyszeliśmy wyraźnie rzucanie ciężkich przedmiotów na samochód ciężarowy - to pomordowani. Wóz ruszył przez most, cisza grobowa zapanowała aż do rana... Mój zacny sąsiad i towarzysz, ks. Manicjusz już nie wrócił do celi. Po dwóch dniach rozdzielono jego paczkę żywnościową, ubranie i rzeczy osobiste.
Informacja o śmierci pastora dotarła do jego żony wiosną 1940 roku. Miejsce pochówku duchownego nie jest znane.
Po oficjalnej części uroczystości jej uczestnicy złożyli wieńce pod Ścianą Śmierci.
AW