Paulina Suszyńska i Borys Fromberg
Bezwarunkowa miłość

dwie osoby w ciemnych strojach, przytulone do siebie - grafika rozmowy
Borys Fromberg i Paulina Suszyńska, fot. Grzegorz Dembiński
Paulina Suszyńska i Borys Fromberg
Bezwarunkowa miłość

Jesteście dobrymi rodzicami?

Paulina Suszyńska: Nie wiem.

Borys Fromberg: Też nie wiem, ale wydaje nam się, że chyba tak.

Nie robicie sobie okresowej oceny rodzicielstwa?

Borys: Najlepiej robią nam ją dzieci. Kiedy są szczęśliwe, ocena jest dobra, a kiedy nieszczęśliwe - obniża się.

Paulina: Aczkolwiek to nie jest przecież tak, że ich szczęście zależne jest tylko od nas. Wiesz, samemu trudno się ocenić. Na pewno popełniamy błędy, tak jak popełniali je nasi rodzice, ale staramy się przynajmniej tych błędów nie powielać.

Borys: Nie mówiąc już o tym, że wychowywanie dzieci dzisiaj a parę dekad albo nawet tylko dekadę temu jest po prostu zupełnie inne.

Dzieci macie dwoje?

Paulina: Kubę, lat dwadzieścia pięć, już po studiach.

Borys: Kuba prowadzi z nami od zeszłego roku restauracyjny biznes, jest menadżerem Bo. i chyba mu to nawet sprawia frajdę.

Paulina: Zresztą jest to fajna inwestycja w siebie, bo gdziekolwiek by potem wyjechał, a myśli ze swoją dziewczyną o wyjeździe do Hiszpanii, zabierze ze sobą nabyte umiejętności. Knajpy i restauracje są przecież wszędzie.

Borys: I mamy jeszcze siedemnastoletnią córkę, Laurę, która chodzi do liceum.

Paulina: Laura urodziła się głucha, o czym się dowiedzieliśmy po kilku tygodniach, co - jak się domyślasz - było dla nas końcem świata. Kiedy wróciliśmy z badań do domu, ryczałam jak bóbr i rozgoryczona zastanawiałam się, czemu akurat nam się to przytrafiło. Wyobrażałam sobie wszystko, co najgorsze, że dziecko będzie odrzucone, skazane na jakieś specjalne szkoły i będzie mu trudniej. Wstyd to dzisiaj mówić, ale tak było.

Borys: Głuche dziecko równało nam się od razu z trudnym, nieszczęśliwym życiem. Czarny obraz.

Który zaczął się powoli rozjaśniać?

Paulina: Bardzo powoli. Znajomy powiedział Borysowi, że we Wrocławiu jest ośrodek, w którym przyjmuje świetna terapeutka, Lidia Lempart, rehabilitująca z sukcesami głuche dzieci. Natychmiast się do niej zgłosiliśmy i szybko też założyliśmy Laurze aparaty słuchowe, których zadaniem jest pobudzanie tak zwanych resztek słuchowych, by mózg nie oduczył się słyszenia, co jest ważne potem przy wszczepieniu implantów.

Borys: Codziennie z Laurą ćwiczyliśmy, od pół godziny do godziny.

Paulina: Bo zasada jest taka, że im więcej zainwestujesz w plastyczny i chłonący mózg dziecka, tym lepszy jest potem zwrot w postaci rozwoju mowy i zasobu słownictwa.

Borys: I myśmy to robili, konsultując się także z kolejnymi specjalistami. Zjechaliśmy wtedy całą Polskę. Byliśmy w Warszawie, Gdańsku, Katowicach, gdzie słyszeliśmy nieraz sprzeczne diagnozy. Można było zwariować.

Paulina: Do tego okazało się, że Laura ma jeszcze zwiększone napięcie mięśniowe, które najlepiej rehabilitować metodą Voyty, polegającą na uciskaniu wybranych miejsc w ciele po to, by plastyczny system nerwowy kilkumiesięcznego dziecka, mógł obejść uszkodzone neurony. Robi się to co trzy godziny po uprzednim przygotowaniu i pod kontrolą rehabilitantów.

Borys: Ta intensywna rehabilitacja na wszystkich frontach trwała do szóstego roku życia. Do tego doszło oczywiście obustronne wszczepienie implantów - pierwszy, kiedy Laura miała rok, drugi, kiedy miała pięć lat, bo wtedy nie wszczepiało się obu implantów jednocześnie. Dzięki temu nasza córka świetnie słyszy, mówi, śpiewa, gra na gitarze. Gdybyś nie wiedział, nigdy byś nie zgadł, że się urodziła głucha.

Brawo wy!

Paulina: Bardzo jesteśmy szczęśliwi, że się udało, ale te pierwsze lata były naprawdę trudne. To było życie w ciągłej niepewności, stresie, czy się uda.

Borys: I ciągle w podróży. Tylko do Wrocławia musieliśmy jeździć dwa razy w tygodniu, bo tam Laura miała zajęcia.

Dużo zmartwień, dużo poświęconego czasu, dużo wydanych pieniędzy.

Borys: Ale też dużo przyjaźni z tego okresu, z których wiele trwa do dzisiaj. Dużo fajnych sytuacji, dużo śmiesznych, dużo radości z obojgiem dzieci. I dużo satysfakcji, kiedy obserwujesz postęp.

Jak długo jesteście razem?

Paulina: Dzisiaj obchodzimy dziewiętnastą rocznicę. Laura pojawiła się dwa lata później, bo Kuba nas nieustannie męczył, że chce mieć rodzeństwo.

Borys: Postanowiliśmy więc wyjść naprzeciw jego prośbom.

Jaką wybraliście ścieżkę edukacyjną dla Laury?

Borys: Córka chodziła najpierw do szkoły publicznej, a potem przenieśliśmy ją do prywatnej, bo chcieliśmy, by poświęcono jej jednak większą uwagę. I nawet nie dlatego, że Laura tego wymagała, ale dlatego, by się upewnić, że zostanie z niej wyciśnięte wszystko, co można. Oczywiście dla jej dobra, bo szkoła, do której chodzi, uczy maksymalnej samodzielności.

Paulina: Chcieliśmy jej też oszczędzić bullyingu, którego doświadczają dzieci z różnego powodu inne. To była taka ochrona na wszelki wypadek, dmuchanie na zimne.

Borys: Dzisiaj Laura jest w programie międzynarodowej matury, uczy się znakomicie.

W wielu przypadkach dziecko z niepełnosprawnością bardzo źle robi związkom, co doprowadza do ich rozpadu. Wtedy prawie zawsze to matka zostaje sama z dzieckiem. Co cała ta sytuacja zrobiła waszemu związkowi?

Borys: Mogę powiedzieć?

Paulina: Mów, proszę.

Borys: Kiedy pojawiały się w naszym związku problemy, to doświadczenie z Laurą pozwalało nam myśleć, że damy radę ze wszystkim innym. I tak jest do dzisiaj.

Paulina: Myślę też, że doświadczenie walki o to, by Laura słyszała, pozwoliło nam potem łatwiej przyjąć jej coming out. Okazało się, że ani dawna głuchota Laury, ani jej transpłciowość nie są żadnymi końcami świata, że nadal możemy być szczęśliwą rodziną.

Pomyśleliście czasem, że Laura funduje wam zbyt wiele atrakcji?

Paulina: Jasne, w pewnym momencie miałam po prostu dość. W kilkuletnich odstępach chorowali i zmarli moja mama oraz brat. Do tego przyszła pandemia, która wykańczała nasz biznes. Potem Laura powiedziała nam, że jest transpłciowa. Co jeszcze? - pytałam Borysa.

I co ci odpowiedział?

Paulina: Że dostajemy to wszystko, bo wiadomo, że damy radę.

Borys: I daliśmy!

Jesteście rodowitymi poznaniakami?

Paulina: Ja tak, jestem rodowitą i dumną poznanianką.

Borys: Modelową, powiedziałbym. Jeśli można coś załatwić taniej, Paula natychmiast umie z tego skorzystać. Kiedy we Florencji do baptysterium było darmowe wejście dla osób z niepełnosprawnością plus opiekun, Paula już tam była z Laurą.

Paulina: I jeszcze wchodziłyśmy bez kolejki.

Borys: To się nazywa poznańskie zarządzanie pieniędzmi i czasem!

Paulina: Ja to mam po prostu w genach. Przedsiębiorcza była już moja prababcia, która prowadziła w Poznaniu sklepy i dorobiła się sporego majątku. Ta kamienica przy Kościuszki, w której mieszkamy, i dwie inne też należały do prababci. Po wojnie wszystko jej oczywiście zabrano i znacjonalizowano, udało się je odzyskać dopiero po upadku komuny.

Borys: A ja, choć pradziadek pochowany jest na poznańskim Cmentarzu Zasłużonych Wielkopolan, urodziłem się w Pile, gdzie w latach 70. XX wieku przeprowadzili się rodzice. Rodzinne korzenie mamy natomiast są we Włoszech i Szwajcarii, stąd moje nazwisko, jedyne takie w Polsce, w oryginale zapisywane z niemym h - Frohmberg, które usunął mój ojciec, bardzo denerwując resztę rodziny. Do Poznania przeniosłem się na studia po roku w Szczecinie, słuchając zresztą porad mamy, która powtarzała, że powinienem wrócić do Poznania. Miała rację, tu jest moje miejsce.

Przez dekadę pracowałeś w Urzędzie Miasta, gdzie doszedłeś do funkcji wicedyrektora Biura Promocji Miasta, ale odszedłeś, by zaangażować się wspólnie z Paulą w biznes restauracyjny?

Borys: Paula prowadziła wtedy ze wspólniczką Ptasie Radio na Kościuszki i postanowiła otworzyć drugą knajpę w Zamku. Wystartowała w konkursie i go wygrała - tak powstała Świetlica. Ustaliliśmy, że jeśli wygra, odejdę z urzędu, bo po pierwsze, nie chciałem, żeby nas posądzano o konflikt interesów - w końcu Zamek jest miejską instytucją, i po drugie, dwie knajpy to było już wyzwanie dla dwóch osób.

Paulina: Dzisiaj Ptasie Radio jest w rękach mojej wspólniczki, bo postanowiłyśmy pójść własnym drogami. Pożegnaliśmy też Świetlicę i otworzyliśmy - oczywiście na Kościuszki - Bo., które prowadzimy do dzisiaj.

Coming out Laury był dużym zaskoczeniem?

Paulina: Szczerze powiedziawszy, nie, bo już coś podejrzewałam.

Co?

Paulina: Najpierw zauważyłam, że Laura goli nogi, co wydało mi się dziwne, bo mówimy o czasie, kiedy jeszcze funkcjonowała jako chłopak. Może jest gejem, pomyślałam. A potem trafiłam w "Twoim Stylu" na artykuł o rodzicach transpłciowych dzieci i mówię do Borysa, że to jest o naszym synu. To był czas, w którym Laura stała się nagle smutna, markotna, zamknięta. Mówię: Słuchaj, widzę, że coś cię gniecie. Nie naciskam, ale jestem. Możemy pogadać.

A ty co na to?

Borys: Powiedziałem Pauli, żeby się nie martwiła na zapas. Co będzie, to będzie.

Paulina: A ja tak nie działam. Muszę natychmiast sprawę przegadać, przemyśleć, przygotować się, choćby po to, że jeśli się okaże, że mam dobrą intuicję i dziecko przyjdzie do mnie porozmawiać, to nie chlapnę czegoś głupiego.

I?

Paulina: I któregoś razu Laura powiedziała, że chciałaby ze mną pogadać. Wtedy mi powiedziała, że jest osobą transpłciową, że nie czuje się dobrze w swoim ciele, że jest dziewczyną.

Co odpowiedziałaś?

Paulina: Że ją kochamy i zawsze będziemy wspierać, ale żeby dała sobie czas, nie działała radykalnie, pomyślała, popróbowała, bo każde z nas ma w sobie pierwiastki męskie i żeńskie, i że to się może różnie objawiać.

To mama już wiedziała, a tato?

Borys: Tato się dowiedział od mamy i zawsze miał zaufanie do swoich dzieci. Skoro Laura jest transpłciowa, to moim zadaniem jest być z nią, tyle. Nic się tu nie zmieniło.

To bardzo budująca reakcja ojca, bo statystycznie ojcowie o wiele częściej nie akceptują transpłciowych dzieci. Jak myślisz, skąd ta twoja otwartość?

Borys: Słuchaj, Paula mnie nawet żartobliwie pytała, czy nie jestem gejem. Mówię: Dlaczego? A ona: Bo ty się zawsze obściskujesz z tymi swoimi kumplami.

Paula: Borys ma w sobie taki mocno żeński pierwiastek. Zawsze był szalenie otwarty, spontaniczny, przytulałby się ze wszystkimi. Kiedy więc Laura zrobiła coming out, on to przyjął bez żadnego problemu, a ja byłam tą, która się zamartwiała wszystkim na zaś.

Borys: Dajcie spokój, ja po prostu lubię ludzi!

Paulina: Ja też lubię ludzi, ale nie możesz powiedzieć, że cała ta sytuacja była dla nas bezkosztowa. Kiedy Laura wygrała na koniec podstawówki olimpiadę historyczną, co otwierało jej drogę do dowolnego liceum, zabraliśmy ją w nagrodę na Sycylię. Wtedy była wyoutowana tylko przed nami, więc powiedziałam jej, żeby, jeśli chce, wzięła damskie ciuchy, bo nikt jej tam nie zna. Poszłyśmy razem na zakupy i polecieliśmy.

Borys: I było to dla nas rzeczywiście trudne doświadczenie, bo Laura nie wybrała sobie zwiewnej kiecki w kwiaty, ale najkrótszą miniówę, skórę i łańcuchy - taką stylówkę.

Paulina: A że ma fajne ciało, jest zgrabna, chłopcy ciągle się na ulicy za nią oglądali. Pamiętam, że to wszystko trochę nas przerosło i popłakałyśmy się obie z tych wszystkich emocji towarzyszących tak dużej zmianie.

Borys: To są chyba rzeczy, które trzeba przeżyć, inaczej się nie da.

Paulina: Wtedy też, pamiętam, ktoś mnie zaczepił i zapytał: A to dziewczyna czy chłopak? Powiedziałam, po chwili konsternacji, że dziewczyna. To jest cały proces, który przechodzi się wspólnie z dzieckiem w konfrontacji ze światem.

W Poznaniu spotkały was jakieś niemiłe sytuacje?

Paulina: Raz Laura poszła odebrać zamówioną na swoje imię pizzę i kiedy wróciła, powiedziała, że osoby pracujące w pizzerii się z niej śmiały, że to żadna Laura, tylko chłopak. Zadzwoniłam do menadżerki, opisałam sytuację i poprosiłam, żeby porozmawiała z pracownikami, bo coś podobnego nie powinno się zdarzać. Przeprosiła mnie i powiedziała, że porozmawia z osobami, które tak się zachowały.

Borys: W takich sytuacjach zawsze trzeba reagować, choćby po to, żeby się nie powtarzały wobec innych. I to nawet nie jest wina menadżera czy właściciela, nie chodzi też o atakowanie tego czy innego lokalu, tylko o zwracanie na takie rzeczy uwagi i edukowanie.

Nowe imię, Laura, kiedy się pojawia?

Paulina: Od razu z coming outem. Wtedy ją zapytałam, jak chciałaby, żeby się do niej zwracać. Powiedziała, że Laura.

Szybko się przestawiliście?

Paulina: Trochę nam to zajęło, ale też bez przesady. Laura zresztą sama powiedziała, że zrozumie, jak będziemy się mylić, bo potrzeba czasu na przestawienie się.

Borys: Zarówno na imię, jak i feminatywy.

Jak tę zmianę przyjęli znajomi, przyjaciele, rodzina?

Borys: Znajomi i przyjaciele w minutę.

Paulina: Poza jedną osobą, która potrzebowała trochę więcej czasu. Kubie, bratu, Laura powiedziała w jego urodziny. Kuba i jego dziewczyna są bardzo wspierający, to najlepsi przyjaciele Laury. Z moją rodziną nie było problemu, mimo że siostra jest wierzącą i praktykującą katoliczką. Z mamą Borysa poszło bardzo szybko i od początku bardzo Laurę wspierała. Pierwsze, co zadeklarowała, to że nauczy ją szyć. Dzisiaj wyciąga ze swojej kolekcji ubrań perełki z młodości, w których Laura z dumą paraduje.

Borys: Najdłuższa historia związana jest z moim ojcem, on się dowiedział ostatni. Laura, wiedząc, że spędzi tydzień wakacji u dziadka, bardzo się denerwowała, bo była już wszędzie wyoutowana, a dla dziadka nadal była wnuczkiem.

Paulina: To był dla Laury naprawdę wielki stres, więc zaproponowaliśmy z Borysem, żeby powiedzieć dziadkowi w naszej obecności, kiedy po nią przyjedzie, ale nie chciała, pojechała i sama mu powiedziała. Były małe przeboje, ale dzisiaj dziadek i jego żona wspierają Laurę.

Borys: Każdy kolejny coming out ją kompletnie zmieniał, w tym sensie, że widać było, jak przed coming outem wszystko jej ciąży, jest przybita, nieszczęśliwa, a po coming oucie i akceptacji nagle promienieje, jest radosna. To pokazuje, jak wielkim ciężarem dla osób LGBT+ jest ukrywanie swojej tożsamości ze strachu przed reakcją otoczenia.

Jak było ze szkołą po wyjściu z szafy?

Paulina: Laura miała ten komfort, że jako zwyciężczyni wspomnianej olimpiady historycznej mogła sobie wybrać dowolną szkołę. Wybrała kontynuację nauki w Gaudium et Studium, bo to podstawówka i liceum anglojęzyczne. Szkołę podstawową skończyła jako chłopak, nikt w jej klasie - poza najbliższą przyjaciółką i wychowawczynią - nie wiedział o jej transpłciowości. A kiedy zaczynała liceum, poszliśmy na spotkanie do dyrektora, żeby powiedzieć, jaka jest sprawa. Usłyszeliśmy, że w tej szkole jeszcze nie było takiej uczennicy, ale zrobią wszystko, by Laura czuła się dobrze, zwracając się do niej oczywiście tak, jak ona sobie tego życzy.

Myślicie, że ma znacznie, że wszystko to dzieje się w Poznaniu?

Paulina: Ogromne. Czasem myślę nawet, że my tu żyjemy w jakiejś bańce, że poziom różnorodności i akceptacji jest u nas znacznie wyższy niż w innych miastach.

Borys: Poznań przeszedł w ciągu mniej więcej dekady wielką metamorfozę i to widać gołym okiem, idąc przez miasto. Kiedyś jeżdżąc na Zachód, marzyliśmy, żeby tak kolorowo było również u nas, i to się właśnie dzieje. Zobaczcie, ile tęczowych flag wisi w oknach i na balkonach, szczególnie na Jeżycach, które się jako pierwsze wyoutowały. Nie ma co ukrywać, że akurat ta zmiana jest w dużej mierze zasługą Jacka Jaśkowiaka, który jako prezydent dał zielone światło na poziomie władzy i równolegle, bardzo po poznańsku, w ramach pracy organicznej, wzięły się za temat różne organizacje, jak Grupa Stonewall. Myślę, że to, co się dzieje w kwestii LGBT+ w Poznaniu, to jest zupełnie nowa jakość w Polsce.

Paulina: Nie bez powodu główne wydarzenia z okazji Ogólnopolskiego Dnia Widoczności Osób Transpłciowych odbywają się w Poznaniu.

Jesteście członkami poznańskiej grupy rodziców transpłciowych dzieci. Jak do niej trafiliście?

Paulina: Laura powiedziała mi, że jest taka osoba, jak Ewelina Negowetti, która prowadzi na Facebooku największą grupę dla rodziców osób trans, i czy chciałabym do niej dołączyć. Chciałam i tam się dowiedziałam, że jest również w Poznaniu grupa rodziców osób trans, z którymi postanowiliśmy się spotkać.

Ilu rodziców przyszło na spotkanie?

Paulina: Około dziesięciu.

Same matki?

Borys: Ojcowie też byli.

Paulina: Ale w mniejszości.

Kiedy to było?

Paulina: Dwa lata temu.

Dzieci też były?

Paulina: Tak, ale na kolejnym spotkaniu. Szybko się oczywiście od nas odłączyły i założyły sobie własną grupę, którą nazwały Transformersi.

W jakim wieku są Transformersi?

Paulina: Od mniej więcej czternastu lat do dwudziestu. Starsze, już studiujące, wiadomo, odłączają się i zaczynają swoje życie.

Często się spotykacie?

Borys: Generalnie raz w miesiącu.

Chodzicie na parady?

Paulina: Oczywiście. Na ostatniej byliśmy z transparentem Nigdy nie będziesz szło samo, który stworzyła jedna z mam.

Borys: Idziemy także w paradzie na Pol'and'Rocku. Uważam, że każdy Polak powinien tam chociaż raz w życiu pojechać. To jest naprawdę niesamowite wydarzenie, wielki zjazd fajnych ludzi, którzy są uśmiechnięci i życzliwi.

Laura przyjmuje hormony?

Paulina: Tak, od końca sierpnia zeszłego roku. Chciała oczywiście szybciej, ale jako rodzice uważaliśmy, że wszystko musi mieć ze spokojem przebadane, musi być diagnoza, a nie decyzje na łapu-capu. Dopiero po przejściu całej tej procedury zaczęła brać hormony, co spowodowało, że zaczęły jej rosnąć piersi, więc dostała od nas na mikołajki stanik.

Borys: Co to było za szczęście, od razu go założyła.

Czyli tranzycja trwa?

Paulina: Tak, trochę siłami poznańskimi, a trochę znów wrocławskimi.

Czy jest coś, w czym miasto mogłoby pomóc rodzicom dzieci transpłciowych?

Paulina: Rodzice dzieci transpłciowych potrzebują różnorakiego wsparcia: od merytorycznego - konkretnej wiedzy do psychologicznego. Miasto kiedyś sfinansowało taki program, ale liczba miejsc była limitowana, więc się rozeszły bardzo szybko. Byłoby dobrze, gdyby taki program mógł działać w Poznaniu cały rok i bez limitów.

Borys: Ważne jest również wsparcie transpłciowych dzieci, czy szerzej, dzieci, wśród których współczynnik samobójstw jest zbyt wysoki. Myślę, że powinien powstać jakiś miejski program, który systemowo wspierałby w tej materii pedagogów i psychologów szkolnych, także wiedzą, bo nie każdy ją posiada.

Paulina: Jeszcze inną sprawą są same koszty związane z diagnozą dysforii płciowej i tranzycją. Są rodzice, których zwyczajnie nie stać na ciągłe wizyty u specjalistów. Jakaś pomoc w tej materii na pewno by pomogła.

Borys: Ale najważniejsze jest wsparcie i bezwarunkowa miłość rodziców. Żadni specjaliści, choć bardzo oczywiście potrzebni, tego nie zastąpią. Mam nadzieję, że ta rozmowa z nami pokaże rodzicom transpłciowych dzieci, że choć jest to wyzwanie, trzeba je podjąć i nie jest ono żadnym nieszczęściem. My jesteśmy szczęśliwi i bardzo dumni z naszego syna i naszej córki.